Strona, którą prowadzę zawiera sporo odwołań do wiary w istnienie Stwórcy, wymiarów duchowych czy życia wiecznego. Staram się ważyć słowa, gdyż rozumiem doskonale, że odnoszę się do swojej wiary i osobistych doświadczeń psycho-duchowych. Chcę jednak wyraźnie podkreślić, że nie posiadam najmniejszych wątpliwości w poruszanych przeze mnie kwestiach, gdyż co rusz doświadczam potwierdzenia prezentowanych tu przekonań w prozaicznym życiu.
Tytuł tego artykułu oddaje istotę mojej wiary. Mianowicie, iż wszelkie formy życia są emanacją duchowych bytów doskonaloną w ewolucyjnym procesie według uniwersalnych zasad. Owe zasady ustanowił Stwórca i postawił na ich szczycie zasadę Miłości. Zapewne w tym miejscu co niektórzy bardziej dociekliwi sceptycy przytoczą fakt istnienia krwiożerczych dinozaurów. Zresztą obecnie również mamy na Ziemi mnóstwo gatunków wzajemnie się pożerających. Zjawisko to dotyczy niestety również nas ludzi i paradoksalnie nasila się wraz z rozwojem tzw. cywilizacji. Jedynie miast ociekających krwią ust mamy do czynienia z bardziej wysublimowanymi, przebiegłymi działaniami.
W odpowiedzi na ten dylemat mogę jedynie odesłać do innych moich artykułów, gdzie opisuję zasadność istnienia uniwersalnego zjawiska cierpienia. W skrócie przypomnę tylko, iż ma ono za zadanie korygowanie postaw i mobilizowanie do rozwoju wszystkich stworzeń, nie tylko człowieka. Cierpieniu podlegają bowiem wszelkie byty, które wyewoluowały do odpowiedniego poziomu samoświadomości. Dopiero człowiekowi jest dane adoptować je i dzięki temu wznosić swoją egzystencję ku ideałowi jaki stanowi Miłość. Zasadniczym powołaniem człowieka jest nawiązanie świadomej więzi Miłości ze Stwórcą. Na tej podstawie tej relacji można ukształtować niezniszczalną tożsamość, wykraczającą poza wszelkie uwarunkowania, zwłaszcza materialne. Zanim jednak człowiek tego zdoła dokonać, jego dusza musi przebyć naturalnym procesom dojrzewania. Co ma niekiedy dramatyczny przebieg z powodu oportunizmu czy ignorancji.
Dramatyczność pierwotnej egzystencji ma za zadanie przebudzenie świadomości czyli ducha z letargu. Należy zatem odrzucić w końcu infantylne skojarzenia z Miłością, gdyż powszechnie kojarzy się ją z absolutnie łagodną albo oderwaną od rzeczywistości ideą. Jest to zupełne niezgodne z Prawdą. Miłość jest aktywnym uczestnikiem życia, zatem jest z nami również w dramatycznych okolicznościach, czego bezpośrednim potwierdzeniem było życie Jezusa Chrystusa. Nauczał On, że droga do trwałego szczęścia musi być poprzedzona oczyszczającemu procesowi, gdyż punktem wyjścia niemal dla każdego z nas jest grzech. Naturą, która do niego skłania jest natomiast egocentryzm.
Szczęścia nie da się posiąść indywidualnie albo zaprogramować, możemy go doświadczać tylko dzięki wzajemnemu zaangażowaniu. Żadna egocentryczna forma wykorzystania wolnej woli nie doprowadzi nikogo do szczęśliwego zakończenia. Dlatego też ucieczka w egocentryczne mrzonki niczego nie rozwiąże. Ważne jest, by podążać przez życie wspólnie, chcieć być współzależnym od wspólnoty czy chociażby od drugiej osoby. Środowiskiem mogącym nam zapewnić szczęście nie są dobra materialne ani żadne egocentryczne spełnienie, lecz życie w poczuciu trwałych więzi. Istnienie tego zjawiska jest oczywistym i jedynym potwierdzeniem, iż naszym powołaniem jest Miłość. Idąc z Nią przez życie, jeżeli nawet wystąpią jakieś okresowe dramaty, będziemy w głębi swojego jestestwa czuli się bezpiecznie.
W życiu najbardziej chodzi o świadomość kochania i bycia kochanym przez drugą istotę. Cała reszta jest drugorzędna. Tylko odczuwając Miłość możemy nabyć poczucia głębokiego sensu swojego istnienia, bezwarunkowego bezpieczeństwa opartego na nieprzemijającej wartości. A kto może nas Nią obdarzyć ? My nawzajem. Kochając się nawet w obliczu niedostatków, przemijalności form, okresowych wyzwań czy egzystencjalnych ograniczeń będziemy naprawdę szczęśliwi. We wszystkim doświadczymy wsparcia tak z poziomu duchowego jak również od swoich najbliższych. By jednak do tego mogło dojść, egocentryczny byt musi dobrowolnie przyjąć zasady porządkujące życie wspólnotowe, co samo w sobie jest wyrazem dobrej woli i zaufania dla Stwórcy. Dodać trzeba, że tylko Chrześcijaństwo przedstawia Go jako kochającego Ojca, pragnącego nawiązać z każdym z nas osobistą więź. Zatem obierając taki cel mniej lub bardziej świadomie obieramy drogę, którą wyznaczył nam swoim nauczaniem Jezus Chrystus. Sposób bycia jaki On zalecił, mnie osobiście doprowadził do wykształcenia trwałej oraz dającej poczucie egzystencjalnego dobrostanu osobowości. Jakkolwiek to wybrzmiewa w Twoim umyśle, uwierz mi, że udało mi się to osiągnąć. Próbowałem różnych dróg dojścia do tego i stwierdzam z całą mocą, że wszystkie inne poza chrześcijaństwem są jedynie efektem odwiecznego błądzenia czy też owocem egocentrycznych zachcianek. Taka jest prawda o filozofiach i o nas, czyli ludziach. Prawda jest prosta. Życie stanowi sprzężenie ducha Miłości z materią, będącą budulcem dla niezliczonych form Jej potencjalnego lub rzeczywistego przejawiania się. Każda świadoma istota, rozumiejąca swoją genezę, która odczuwa więź ze wspólnotą życia i angażuje się w proces jego emanacji jest zwieńczeniem dzieła nieustannego aktu Stwarzania. Staje się uosobieniem Miłości. Do ostatecznej realizacji tego powołania w znanym nam świecie uzdolniony jest tylko człowiek. Nie istnieje większa godność od statusu bycia człowiekiem realizującym wolę Miłości. Jestem przekonany, iż dla ludzkości nadszedł czas, gdy ubieranie powyższej Prawdy w kościelne czy wyznaniowe szaty przestaje być już potrzebne. Staje się wręcz ograniczające, czasem nawet szkodliwe, gdyż zawsze tworzy to poczucie wyobcowania od całej rzeczywistości. Aczkolwiek pamiętać należy, że głoszona przez każdą religię chrześcijańską Prawda o istnieniu Ducha Stworzyciela, posiadającego wolę i mądrość, kochającego wszelkie życie ma za zadanie otworzenie naszych serc na wspólnotę Życia. Możemy oczywiście w to wątpić w obliczu tylu religijnych czy filozoficznych nurtów. W innych artykułach wyjaśniałem z czego to wynika. Głównie z tendencji do egocentrycznego szowinizmu generującego zjawisko cierpienia, które od zarania dziejów było traktowane głównie w kategoriach przekleństwa. Podejmowano zatem wszelkie możliwe próby wyparcia go albo wręcz obejścia poprzez tworzenie wyimaginowanych, dopasowanych do egocentrycznych oczekiwań przekonań. Jednak Prawdę starannie obchodzono i wciąż to jest czynione na świecie z uporem maniaka. Obecnie jesteśmy na etapie, w którym potrafimy już zrozumieć rolę cierpienia i sprawdzić poprawność swoich założeń w praktyce. Czego dowodem jest chociażby fakt powstania Teorii Dezintegracji Pozytywnej będącej owocem pracy prof. Kazimierza Dąbrowskiego. Jednak wciąż nie jesteśmy zainteresowani, by odrzucić swoje przekonanie o egzystencjalnej samowystarczalności. Pragniemy raczej mieć poczucie bycia podziwianym jako ktoś wyjątkowy, bardziej uzdolniony, z większymi kompetencjami. W tak uformowanym umyśle nie ma racji bytu poczucie więzi z kimkolwiek, prócz przywiązania do swoich zasobów.
Wracając jednak do głównego wątku artykułu. W trakcie jego pisania pogłębia się również moja świadomość wspólnotowej istoty życia. Mam przebłyski świadomości, iż moje osobiste zasoby, które dają poczucie spełnienia jedynie mnie samemu, nie stanowią żadnej wartości dla was czyli społeczeństwa. Stanowimy jeden żywy organizm, w którym każda komórka ma do wykonania jakieś konkretne zadanie. Moim bez wątpienia jest między innymi uświadamianie Prawdy w nowatorski, przystępny dla przeciętnego umysłu sposób. Do tego czuję się powołany i uzdolniony. Od wczesnej młodości miewałem przeczucie, iż moje życie ma jakąś ukrytą rolę, którą będę musiał wypełnić. Biorąc pod uwagę mój ówczesny stan świadomości oraz środowisko, w jakim przyszło mi dorastać w najśmielszych planach nie podejrzewałem takiego obrotu sprawy. Wciąż szarpię się z własnym egocentryzmem, wydzielając czas i ochłapy zaangażowania w sprawę, której powinienem poświęcić się w całości. Aczkolwiek rozumiem, że na tym polega również mój rozwój, który przypomina w moim wykonaniu przeciąganie liny pomiędzy egocentryzmem a popędami społecznymi. Zauważyłem jednak, że przekazując wiedzę sam uczę się czegoś nowego i otrzymuje zrozumienie życia na coraz głębszym poziomie. Nie od samego początku wszytko było dla mnie jasne, wciąż jeszcze nie jest. Aczkolwiek podstawowe kwestie o jakich wspomniałem wyżej nie budzą u mnie najmniejszych wątpliwości.