white stork perched on brown wooden post under blue sky during daytime

Trwałość integracji a zasady moralne

18 listopada 2023

       Moje osobiste doświadczenie pozwala mi z całą pewnością stwierdzić, iż rzeczywiste kierowanie się zasadami moralnymi. Skłoniła mnie do tego szczera retrospekcja wcześniejszego sposobu bycia. Zaprzestanie toksycznego społecznie życia pozwala gruntownie zmienić najbardziej fatalny bieg zdarzeń. Przy czym szczerze wątpię, by udało mi się dokonać radykalnej wolty w sposobie bycia bez chrześcijańskiej wiary, która stanowi dla mnie duchowe wsparcie. Nawrócenie jest karkołomnym wyzwaniem dla egocentryka. Skuteczność postępów w nim jest obiektywnym dowodem potwierdzającym realne działanie Ducha Świętego na osobę szukającej inspiracji w Ewangeliach. Bez duchowego wsparcia nasza egocentryczna natura uniemożliwi jakiekolwiek trwałe postępy w zakresie wertykalnego rozwoju osobowości. Każdy może zweryfikować moje słowa w praktyce o ile ma szczerą motywację w sercu. Stosowanie się do zasad moralnych na próbę niczego dobrego nie wniesie. Czystość serca jest absolutnie konieczna.

 Nawrócenie nie jest łatwym procesem. Po początkowej euforii mogą pojawiać się okresowo mniej lub bardziej nerwicowe symptomy. Słowo "okresowo" jest w tym przypadku użyte bardzo świadomie. Gdyż czas chrześcijańskiej odnowy chociaż bywa trudny, powinien przeplatać się z regularnym odczuwaniem dobrostanu i zauważalnym progresem. Piszę o tym dlatego, że długotrwałe okresy egzystencjalnej rozsypki są negatywnym przejawem chorobowym, z którym należy niezwłocznie pójść po pomoc do specjalisty. Jestem jednak zupełnie spokojny, że każdy kto na podstawie wiedzy nabytej na tym blogu świadomie zdecyduje się wejść na drogę wielopoziomowego rozwoju i skorzysta z asystencji Ducha Świętego uniknie takiej potrzeby. Nie trzeba przy tym uczestniczyć w żadnych masowych rytuałach, które w dzisiejszych czasach kojarzą się pejoratywnie. W zupełności wystarczy w razie potrzeby odwoływać się do Niego i poprosić o wsparcie. Każde świadome zaangażowanie się w realizację z Nim nie pozostanie bez odzewu. Dzięki duchowemu wsparciu przeobrażanie naszej tożsamości będzie przebiegało znacznie efektywniej. Współpraca w ostatecznym rozrachunku doprowadzi nas do utworzenia trwałych więzi. Trzeba też dodać, że każda relacja oparta na więzi, czy to w postaci związku czy wspólnotowa, w której chociaż jedna osoba jest zintegrowana w oparciu o Jego Miłość, uwiecznia niejako z natury również pozostałych. Chrześcijańskie wspólnoty naturalnie na tym prawie korzystają. Każda więź utrwala się na poziomie duchowym i przynosi adekwatny skutek. Wyrażają to wprost słowa Jezusa  - "kto wierzy we mnie, chociażby i umarł żyć będzie". Osobiście mogę potwierdzić prawdziwość tych słów, gdyż wielokrotnie doświadczałem "śmierci" w znaczeniu duchowym i zawsze przywracała mnie do życia Jego Słowo. Swego czasu zupełnie tego nie doceniałem. Jako młody człowiek nie pałałem również estymą do zasad moralnych. Tkwiłem głęboko w narcystycznej iluzji. Z przymusu uczestniczyłem w religijnych obrzędach. Wychowywałem się w środowisku bogatym w kontakty interpersonalne, co samo w sobie jest pozytywne, jednak w większości były to relacje toksyczne, oparte o egocentryczne przesłanki. Dopiero osobiste nawrócenie na chrześcijańską wiarę u progu mojej dorosłości sprawiło, że całe moje życie nabrało zupełnie nowego wymiaru. Stopniowo zacząłem pogłębiać duchowe zainteresowania. Pojawiły się nieznane mi wcześniej horyzonty rzeczywistości i potencjał rozwoju. Na początku kierowałem się zasadami motywowanymi czysto religijnie czyli głównie był to powrót do regularnej modlitwy i uczestnictwo w obrzędach. Wynikało to z moich rodzinnych uwarunkowań. Po długich latach u progu już drugiej młodości, którą przeżywam obecnie, zrozumiałem, że religijność rozumiana pospolicie jest doskonałą "maską" dla egocentryzmu. On chętnie uczestniczy we wszelkich pozorowanych akcjach duchowych czy społecznych, uwielbia wróżki, transy czy wtajemniczenia. Jak ognia unika jednak prozaicznego wcielania jakichkolwiek zasad moralnych w realnym środowisku. Dlatego miast dostrzegać oczekiwane dobre owoce, stwierdziłem totalny ich brak, a więzi w dalszym ciągu opierały się na toksycznych  relacjach. Owszem były jakieś pozorowane, dobroczynne akcje, gdyż egocentryzm jest mistrzem pozoranctwa. To jest jeden z jego znaków rozpoznawczym. Zatem jest również "twórcą" zjawiska religijnej czy moralnej obłudy, któremu głównie przeciwstawiał się Jezus podczas swojej ziemskiej misji. Moje ostateczne nawrócenie sięgnęło na szczęście głębszych wymiarów ducha i było naprawdę szczere. Odbyło się to jednak dopiero po totalnym rozsypaniu się całego mojego życia tak skrzętnie przez lata sklejanego z kawałków iluzji. Pragnąc odnowy osobowości, której według chyba większości życiowych ignorantów zmienić nie można, zacząłem studiować wszelkie uwarunkowania, które postawiły mnie na skraju życiowej przepaści. Poznania prawdy o sobie - kim jestem, dlaczego jestem jaki jestem i po co w ogóle żyję praz jak to się ma do moich dotychczasowych doświadczeń. Pochłaniałem zatem jak gąbka wodę wszelkiej maści książki z zakresu psychologii, byle dowiedzieć się czegoś o otaczającej mnie rzeczywistości. Początkowo moje podejście przejawiało synkretyzm, czyli nie miałem jasno określonego stanowiska, które wartości chce urzeczywistniać. W młodości, gdy nastąpiło moje nawrócenie miałem już podobne parcie na wiedzę, jednak wówczas duchową. Bezkrytycznie pochłaniałem wówczas książki wszelkich nurtów mieniących się duchowymi. Wszystko co poznawałem starałem się natychmiast zastosować w praktyce. Wówczas to spowodowało oczywiście całkowitą egzystencjalną katastrofę, także w sferze moich wartości. Aczkolwiek było w tym pomimo wszystko coś naprawdę wartościowego. Szczera determinacja, bez względu na koszty i czyhające niebezpieczeństwa, by osiągnąć cel jaki sobie wyznaczyłem. Poznanie duchowej prawdy. Doświadczałem wielu odczuć kojarzonych pejoratywnie jak strach, zagubienie czy dezorientacja. Jednak gnany palącym pragnieniem wchodziłem w to bez zastanawiania się nad konsekwencjami. Myślę, że dzięki tej szczerej determinacji byłem cały czas pod duchową ochroną. Moja niestety zbytnia otwartość sprzyjała ściąganiu na siebie egzystencjalnych kłopotów, aczkolwiek w końcowym rozrachunku zawsze spadałem "na cztery łapy". Wyszedłem z tak wielu dramatycznych zakrętów życiowych, iż samo wspominanie ich jest dzisiaj dla mnie trudnym doświadczeniem. Dzisiaj moje zachowanie postrzegam jako nieodpowiedzialne. Na szczęście miałem zaszczepioną od rodziców, zawsze gdzieś tam tlącą się w moim sercu wiarę w Jezusa Chrystusa. W kontekście opisywanego wyżej synkretyzmu w jaki popadłem, paradoksem jest, że punktem przełomowym od którego w ogóle zaczęła się u mnie rozwijać pasja duchowej wiedzy, był zakup pierwszego egzemplarza Biblii. Zrobiłem to zupełnie nieoczekiwanie dla samego siebie, gnany jakimś nieopisanym żarem duchowej wiedzy. Lektura jej pochłaniała mnie bez reszty. To Biblia sprawiła, że pragnienie Prawdy stało się moją życiową pasją, żeby nie napisać obsesją. Cały ten ciąg mojej historii od czasów pierwszej młodości, aż do współczesnej pasji jaką jest dla mnie psychologia, skłania mnie do refleksji, że dramaty jakich było mi dane doświadczać miały jednak sens. Z ulgą odnalazłem bowiem ich psychologiczne uzasadnienie w odkrytej po drodze Teorii Dezintegracji Pozytywnej. To dlatego obie dziedziny, tak duchowość chrześcijańska jak i psychologia stały się obecnie dla mnie absolutnymi pasami. Dlatego też tak często łączę wiedzę jaką czerpię z tego dzieła wybitnego polskiego profesora z postawą moralną sprowadzającą się do prozaicznego stosowania ewangelicznych zasad w codzienności. Obie dziedziny ukształtowały mnie na człowieka, którym jestem obecnie. Dzisiaj jednak praktykowanie duchowego dialogu sprowadza się do wspólnej modlitwy z żoną, przy zapalonej świecy w zaciszu wczesnego poranka. Oczywistością dla mnie jest rozpoczęcie jej fragmentem nauczania Jezusa, zawierającego według mojego przekonania konstytucyjne zasady Życia.  Modlitwę kończymy zawsze wzajemnym błogosławieństwem w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego wraz z nakreśleniem znaku krzyża. Zachęcam wszystkich wierzących Chrześcijan do odrzucenia religijnego przerostu formy i rzeczywistego dostosowania sposobu bycia do wyznawanych wartości. Bowiem to stało się dla nas prawdziwym punktem zwrotnym w kontekście osiągania egzystencjalnego dobrostanu i pozbywania się egocentrycznych czy narcystycznych skłonności. Wydostaliśmy się dzięki temu z wielu życiowych dramatów, psychicznych przypadłości i oboje mamy poczucie posiadania duchowego wsparcia w realizacji codziennych wyzwań, co sprawia że czujemy się bezpieczni i szczęśliwi. Mało tego. Ustały między nami konflikty uniemożliwiające nam początkowo utworzenie poczucia trwałej więzi. One mało nie doprowadziły swego czasu do naszego rozstania, gdy żyliśmy nazwijmy to kolokwialnie grzesznie. Dzisiaj rozumiem doskonale z czego bierze się odczucie wrogości czy deficyt zaufania w relacjach. Otóż główną ich przyczyną jest zapaść w sferze duchowej, która w związkach PRAKTYKUJĄCYCH te same wartości znika niemal jak za dotknięciem cudownej różdżki. U nas przeważyło pragnienie bycia razem, gdyż oboje mieliśmy podobną dramatyczną przeszłość. Zatem naturalnie potrafiłem wczuć się w dramatyczne położenie wówczas jeszcze partnerki i wydobyć z siebie ogromne pokłady empatii, pomimo narastającym wówczas wrogości między nami. Wspólna zmiana postawy i powrót do przestrzegania chrześcijańskich zasad zamieniło w naszym życiu wszystko. Zrodziło się u nas autentyczne poczucie głębokiej więzi, które trwa stabilnie bez żadnych akademickich zabiegów. Już tylko dla wspomnianych kwestii bycie prawdziwym chrześcijaninem ma zasadniczą wartość. Dla każdego, kto ma oczy i uszy otwarte na Prawdę jest to oczywiste jak Słońce na niebie, że całe przesłanie Ewangelii do tego głównie się sprowadza. Jezus ustanawia najdalej idące zasady moralne i napiętnuje życiową ignorancję oraz religijną obłudę. Czytając wersety we wspomnianym kontekście być może doznacie autentycznego olśnienia. Duch Święty rzeczywiście jest obecny w Ewangeliach i działa w nas, gdy tylko się nań otworzymy. Jak pisałem wcześniej, od zawsze byłem człowiekiem szczerze poszukujący sensu życia, siłą rzeczy doświadczałem wpływu różnych filozofii. Były i takie, które odwoływały się do abstrakcyjnych pojęć zupełnie oderwanych od realnego życia. Stąd wiem, jaka jest wartość chrześcijańskiej wiary. Doskonale zdaje sobie sprawę również z tego, że przekonania przekładają się bezpośrednio na naszą egzystencjalną sytuację. Te wyimaginowane, albo mówiąc wprost wyssane z palca wprowadziły totalną destrukcję w moim życiu. A to z pozytywnym aspektem dezintegracji ma niewiele wspólnego. Ta odbywa się zawsze w odniesieniu do asymilowanych zasad moralnych, które są ukierunkowującym dynamizmem w rozwoju człowieczeństwa. Tego przenigdy nie wolno nam zestawiać z wyjętymi z kapelusza filozoficznymi czy socjologicznymi mrzonkami. Chociażby nie wiadomo jak były wzniosłe i pociągały pozorami humanizmu. Próżnymi odczuciami karmi się tylko egocentryzm, który w kręgach oświeconych czy wybrańców nadyma się do granic swoich możliwości. Zapewniam, że wiem doskonale o czym piszę. Darząc estymą zasady społeczne czy moralne nigdy nie popadniemy w sidła żadnej sekty, ani też w intelektualne tarapaty, w które zawsze pakujemy się sami dogadzając wyłącznie ciekawości lub przyzwalając na poszerzanie się wpływów egocentryzmu w społeczeństwie. On uwielbia pławić się w oparach ezoterycznego "oświecenia", czy z drugiej strony purytańskiej religijności. To wszystko stanowi drogę donikąd. Bez prozaicznej estymy dla człowieczeństwa tak własnego jak również bliźnich, ugruntowanego w realiach społecznych, jakakolwiek duchowość jest czystą mrzonką. Dlatego potrzeba akceptowania wartości moralnych jest absolutnie niezbędna. Zasady społeczne towarzyszą ludzkości od zarania dziejów i są motorem naszej ewolucji. Czytając Księgę Rodzaju natchniemy się na fragment, w którym Stwórca stawia pierwszym ludziom wyraźne granice, czyli zasady postępowania. One są również istotne w tradycji narodu żydowskiego, który dzięki estymie dla przykazań i praw przetrwał tysiące lat jako narodowa wspólnota pomimo burzliwych, a często wręcz beznadziejnych kolei losów. Nawet niektórzy niemieccy oprawcy byli zafascynowani zwalczaną przez siebie kulturą, której trwałości zwyczajnie zazdrościli. Do tego stopnia, że jeden z najbardziej zagorzałych zbrodniarzy zwalczający Żydów znał jidysz i posiadał w swoich zbiorach niezliczone ilości dzieł w tym języku. W chwili jego wieszania, po wyroku trybunału z Norymbergii, jako ostanie słowa wypowiedział - "Purim 1946". Oznaczało to ni mniej ni więcej, że znał dokładne znaczenie święta do jakiego się odwołał. Było ono bowiem ustanowione na pamiątkę ocalenia Żydów od zagłady prawie dwa i pół tysiąca lat wcześniej. Wówczas niedoszły oprawca o imieniu Haman został również skazany na śmierć. Nieprawdopodobnym zbiegiem nazwisk Haman to również współredaktor i wydawca "Mein kampf". Polecam w tym miejscu książkę "Kod Estery", która opisuje niesłychane dzieje powiązań dwóch wydawało by się niezwiązanych ze sobą okresów historii. Jedno co jest wspólne, to ocalenie Żydów z wydawało by się pewnej zagłady. Ileż oni tych zagład mieli, nie sposób teraz opisywać. Ostatnią była napaść w 1973 roku Egiptu i Syrii, znana pod nazwą Jom Kipur, która cudem nie unicestwiła ledwo co powstałej po dwóch tysiącach lat państwowości. Niestety pisząc te słowa jestem obserwatorem brutalnej wojny Izraela z Palestyną. W tym przypadku to Izrael jest bezwzględnym dominatorem. Oni zawsze byli hermetyczną społecznością niepodatną na kompromisy. Wynikało to bez wątpienia z faktu, że od zarania dziejów mieli swoje zasady. Ich wiara w Jedynego Stwórcę, który pragnie bliskich relacji z człowiekiem była i ciągle jest bezprecedensowa. Geneza ich przekonania z całą pewnością jest zbieżna z Prawdą, skoro ich tradycja pozwoliła im przetrwać wiele tysięcy lat egzystencjalnej tułaczki. Gdy mieli okresy, w których odchodzili od własnej tradycji zawsze popadali w tarapaty. Cały Stary Testament jest pełen przykładów potwierdzających moje słowa. Myślę, że zdolność do posiadania przekonań i działanie podłóg zasad miało wielkie znaczenie w kontekście ewolucji. Nie można wykluczyć, że impulsem do wyodrębnienia się homo sapiens z całej linii naczelnych było wykształcanie zdolności społecznych w oparciu o rozumowe zasady i stopniowe odchodzenie od determinacji zwierzęcych instynktów. Moim zdaniem to sprawiło, iż stawaliśmy się istotami coraz bardziej rozumnymi, ludzkimi. Jago rodzaj różnimy się znacznie w kontekście ras. Aczkolwiek wszystkich nas łączy zdolność do kierowania się rozumem. Wykształcała się ona w coraz większym stopniu, przez co rosła też kora mózgowa okrywająca pierwotny móżdżek. Sprzyjało temu tworzenie się tradycji i ciągły rozwój sfery przekonań. Przekonaniom towarzyszyła potrzeba rozwoju funkcji werbalnych, które są niezbędne do ich utrwalenia i przekazu. Wszak prozaiczne porozumiewanie się nie wymagało rozbudowanego języka, tu wystarczały gesty, mowa ciała, dotyk i pomruki. Uważam, że mnogość kultur i tradycji jest echem okresu naszego rozwoju jako rodzaju. Poszliśmy różnymi drogami, jednak wszyscy tworzyliśmy jakąś kulturę opartą o swoiste zasady. Ludzkość od zawsze podświadomie tworzyła egzystencjalne alternatywy, gdyż to dążenie wynika z najbardziej podstawowej potrzeby wrażliwej oraz świadomej istoty. Mianowicie pragnienia bezpieczeństwa a co za tym idzie nieprzemijalności. Stąd wykształciło się zjawisko grzebania z estymą swoich zmarłych i czczenia ich pamięci. Jeżeli chodzi o rozwój osobowości, na początku istnienia ludzkości z racji intelektualnych deficytów przeważała potrzeba integracji zbiorczej, na poziomie plemiennym. Była ona wówczas ważniejsza od osobistego rozwoju, gdyż tylko silnie zintegrowane społeczności mogły przetrwać w brutalnym, bezwzględnym środowisku jako plemię czy nawet rodzaj. Integracja wspólnotowa zawsze odbywała się w oparciu o tradycję, codzienne rytuały. Stąd wynikała ich siła przetrwania jako społeczność. Zatem jeżeli w innym plemieniu były odmienne zwyczaje, odbierano to jako naruszenie swojego status quo. Zaczęły brać górę wciąż dominujące instynkty przetrwania. Prowadziło to do ciągłych walk i prób wzajemnego unicestwienia, anihilacji odmiennych kultur i sposobów bycia. Zatem nie wszystkim udawało się przetrwać. Do dzisiaj świat nie zerwał z tymi prymitywnymi odruchami. Jednak w dzisiejszych czasach nie wynikają one instynktów stadnych, lecz z egocentryzmu. Jest on skrzętnie ukrywany pod pozorami nurtu oświeceniowego czy cywilizacyjnego, co powoduje dużo groźniejsze zagrożenia dla ludzkości niż niegdyś plemienne walki. Szczególnie gdy totalny liberalizm dotyczy ludzi dochodzących do władzy mającej globalny zasięg. Co prawda unikają oni jawnego konfliktu zbrojnego, jednak gdy zachodzi możliwość politycznego podporządkowania i drenowania cudzych zasobów, chętnie podejmują takie działania. To ewidentny znak, że nasz globalny kodeks postępowania wciąż nie został należycie ukonstytuowany i wymaga wiele wysiłku w tym zakresie. Świat nie przetrwa w obecnej formie, jeżeli nie przestanie promować egocentryzmu i utopijnych zasad odwołujących się do totalnej wolności obyczajów. Tworzenie systemu społeczno-politycznego w tym nurcie jest największym zagrożeniem dla ludzkości od jej zarania. W całym tyglu historii przetrwały narody, w których powstawały zalążki zasad społecznych najbardziej tożsame z Prawdą. Imperia upadały tylko dlatego, że następowało w nich rozprzężenie zasad społecznych. Tylko tyle i aż tyle. Społeczności, które trwają przez tysiące lat mają mocno ugruntowaną tradycję. Mam tu oczywiście na myśli głównie Izrael. Dlaczego znowu przywołuje ten naród ? Ma dzisiaj globalny wpływ pomimo, iż jest wielkości województwa. Jest obecnie w rozkwicie, ma w swoim gronie wybitne odkrycia, wynalazców, naukowców i przedstawicieli światowej kultury. Izrael jako jedyne państwo na świecie odrodziło się po dwutysięcznym okresie nieobecności na politycznej mapie świata. Bezpośrednim wydarzeniem, które się do tego przyczyniło było zniszczenie Świątyni. Zapowiedź tego wydarzenia dał sam  Jezus Chrystus na kartach Ewangelii. Uczynili to oczywiście Rzymianie, jako dominująca wówczas siła polityczna. Sami Żydzi jednak przetrwali i to nie dlatego, że są doskonali, bo tak nie jest. Mają trwałe, tożsame z Prawdą przekonania. Dzięki nim zostali zahartowani wielowiekowym okresem posuchy, tułaczki, podczas której opierali się wielu próbom anihilacji przez Egipcjan, Persów czy Rzymian. Mowa oczywiście o czasach przed naszą erą, ale znamy również przykład z czasów III Rzeszy czy późniejszego ZSRR. Gdzie dzisiaj są wspomniane imperia i dyktatury ? Rzym pojawił się i zniknął jak większość politycznych bytów nie mający korzeni wywodzących się z zasad moralnych. Owszem pewne wartości rzymskiej cywilizacji wciąż są przywoływane, głównie w kontekście estymy prawa. Grecy również przyczynili się do rozwoju filozofii. Jednak w sferze wierzeń oba narody tkwiły w duchowej dżungli. Jeden kultywował wielobóstwo drugi bliżej nieokreślony panteizm. Oba te fałszywe przekonania nie przetrwały weryfikacji czasu. Z dziejów historii możemy wnioskować, że największy wpływ na trwałość integracji narodów miały wartości społeczne i tożsame duchowe. Dobitnie świadczy to na korzyść Chrześcijaństwa. To jego wpływ doprowadził do ukonstytuowania się kultury europejskiej, która wywarła decydujący wpływ na cały świat. Pozwoliło to na stworzenie bezprecedensowych, najbardziej rozwiniętych pod każdym względem systemów społeczno-politycznych w Europie. Po burzliwych i niestety krwawych procesach został on przeniesiony na lądy obu Ameryk. Pomijając okoliczności w jakich się to dokonywało mogę powiedzieć, że wszelkie przemiany społeczne odbywały się w zgodzie z panującym w danym czasie rozumieniem zasad moralnych. Oczywistych wypaczeń chrześcijańskich zasad nie sposób zignorować czy tłumaczyć. Decyduje o nich jednak zdolność rozumowania danego okresu i poziom rozpasania szowinizmów społecznych w danym okresie. Chrześcijaństwo rozumiane jako zbiór wartości nie skłania do takich zachowań. Wręcz przeciwnie, nakazuje działania zupełnie niezrozumiałe dla przeciętnego człowieka. Stawia przed nami wyzwanie rozprawienia się z własnym egocentryzmem i dążenie do postępowania według najwyższych kryteriów moralnych, jakie w ogóle można sobie wyobrazić. Mianowicie Miłości, niewykluczającej nawet nieprzyjaciół. Nawet w długowiecznej historii Chin nie spotkamy się z filozofią miłości nawołującej do asymilacji cierpienia i powstrzymywania się od odwetu po doznanej krzywdzie. Ich zasady były oparte na wycofaniu się z życia i poprzez to ignorowanie powyższych wyzwań. Dlatego Buddyzm nigdy nie doprowadził do rozkwitu cywilizacji na skalę globalną. Cywilizacja tego narodu opierała się w dużej mierze na filozofii konfucjańskiej organizującej harmonię życia społecznego w naprawdę postępowy na ówczesne barbarzyńskie czasy sposób. Przypominam, że było to dwa tysiące lat przed Chrystusem. Naturalność i oczywistość etyczna konfucjańskich reguł spowodowała, że do dzisiaj  ta filozofia jest obecna w kulturze i świadomości społecznej wielu państw dalekiego wschodu. Pomimo, że nakierowana jest na utrzymanie ładu i harmonii w społeczeństwie ma ona jedną zasadniczą wadę. Miast eliminować przywarę człowieczeństwa jakim jest szowinizm sprzyjała podziałom kastowym. Wręcz je tworzyła poprzez ukonstytuowanie hermetycznych zasad dla każdej z nich osobno. Konfucjanizm wprowadzał absurdalnie szczegółowe zasady współżycia opisujące nawet sposób poruszania się czy mimiki adekwatnej dla każdej kasty społecznej. Filozofia ta zatem totalnie krępuje oczywiste prawo do równości, naturalnej ekspresji, elementarnego poczucia wolności człowieka oraz prawa awansu społecznego. Aczkolwiek główne założenia tej filozofii  jak uczciwość czy dążenie do wysokich standardów zorganizowania wspólnoty i estymy współżycia społecznego są godne podziwu oraz zawsze aktualne. Jednak czy dzisiejsze Chiny możemy brać za przykład do naśladowania w kontekście sprawiedliwości społecznej i solidaryzmu dla reszty świata ?  Szczerze wątpię. W czasach znacznych cywilizacyjnych osiągnięć i względnego dobrobytu zatracamy potrzebę przynależności do konkretnej wspólnoty czy tradycji. Stawiamy na indywidualne spełnienie i pełną swobodę, wolność od wszelkich obyczajów krępujących jednostkę. Zapewne dlatego, iż nie czujemy już tylu egzystencjalnych zagrożeń. Jednak nie oznacza to, że one zniknęły. Wręcz przeciwnie, stały się groźniejsze gdyż zupełnie niedostrzegane przez współczesne społeczeństwa. Dlaczego bez jakichkolwiek oznak sprzeciwu społecznego przyzwalamy na destrukcję tradycji promującej moralność i panoszenie się liberalizmu światopoglądowego rozumianego jako kult totalnej wolności ? Zupełnie ignoruje się fakt, że brak poczucia tożsamości ma i będzie miało coraz większy wpływ na deficyty w zakresie więzi społecznych, a w dalszej konsekwencji dotknie higieny psychicznej. Owszem prognozujemy totalną zapaść w ty zakresie, ale o przyczynach już cicho sza. Wciąż szukamy uwolnienia się od wszelkich zasad, czym doprowadzamy do dalszej destrukcji struktur społecznych jak również pozbawiamy się potencjału w pełni cywilizacyjnego rozkwitu. Okazuje się, że opatrzeni rozumiana "postępowość" nie gwarantuje zachowania poczucia bezpieczeństwa i sensu życia. Tracimy stopniowo grunt pod nogami i egzystencjalną orientację. Zatracamy nawet estymę człowieczeństwa tak bardzo potrzebną do tworzenie trwałych więzi i relacji. W obecnych czasach są one powierzchowne, a często pozbawione realnego kontaktu. Na powyższych przykładach widzimy, że nie każdy sposób bycia, czy stan zorganizowania, prowadzi do trwałego egzystencjalnego dobrostanu. Nie pomaga też zachowywanie pozorów rzeczywistych wartości. Człowiek w słusznym i jak najbardziej wskazanym procesie przemian cywilizacyjnych musi mieć stały, egzystencjalny punkt odniesienia, którym z całą pewnością jest kodeks moralny sięgający szczytów naszych możliwości. Oczywistym szczytem jest Miłość. Jak czytamy w Ewangelii - "dobro poznaje się po owocach". Owocem w tym przypadku jest oczywiście stan naszych relacji, szczególnie trwałość tworzonych więzi. Dlaczego one ? Gdyż bezpośrednio wpływają na naszą kondycję psychiczną a nade wszystko na prawidłowe funkcjonowanie społeczeństwa. Te czynniki decydują bezpośrednio o ogólnym egzystencjalnym dobrostanie tak pojedynczego człowieka jak i całej ludzkości. Większość z nas obserwuje na co dzień w mediach, jak deficyty powyższych wartości rujnują osobowości młodych ludzi. Są zagubieni jak chyba żadne pokolenie w całej historii ludzkości i nikt za bardzo nie wie co z tym faktem zrobić. Głucha cisza. Zapewne przyczynia się do niej fakt, że ruszenie tematu oznaczało by potrzebę rozprawienia się z własnymi błędami. Potrzebą chwili staje się szerzenie moralnego kodeksu postępowania. Jest to kluczowe wyzwanie stojące obecnie przed ludzkością, którego realizacja przysłuży się do przetrwania człowieczeństwa w ogóle tak w zakresie społecznym jak również indywidualnym. W procesie ewolucji człowieczeństwo w znaczeniu absolutnym zaczęło się formować z chwilą, kiedy istoty stały się zdolne do podejmowania trudów i wyzwań w imię zasad moralnych i wytyczania granic swoich społeczności. Gdy w świadomości pierwszej istoty pojawiły się trwałe odczucia związane z troską o dobrostan społeczności, rozpoczął się proces wyłaniania człowieczeństwa ze świata zwierząt. O trwałości zadecydował już nie sam instynkt przetrwania gatunku, a świadome przekonanie o wartości takiej postawy.  Oczywiście początkowo odbywało się to w oparciu o wyimaginowane bóstwa i niekiedy prowadziło do krwawych rytuałów. Stopniowo jednak ewoluowaliśmy od brutalnych forma współżycia do coraz bardziej opartych na zasadach wynikających z ludzkiej wrażliwości, która ulega ciągłemu rozwojowi. Jego szczyt jak już wspomniałem znajduje się w Miłości. Ten proces trwa nieprzerwanie i będzie trwał w nieskończoność. Pierwotna integracja oczywiście nie była trwała i musiała ulec destrukcji (dezintegracji pozytywnej) wraz z biegiem czasu. Najsilniejszy wpływ na integrację społeczną miało rozwinięcie przekazu werbalnego, a z czasem utrwalenie go w postaci pisma.  Dlatego też i ja postanowiłem poruszyć ten temat z racji, iż jest to jedyny sposób dotarcia do osoby pragnącej wejść na drogę własnego, wielopoziomowego rozwoju. Na początku każdej świadomej akcji zawsze jest informacja. Nigdy odwrotnie. Świat w kluczowym momencie powstał w taki a nie inny sposób, gdyż wynikało to z procesów na poziomie duchowym przebiegających wedle ściśle określonej informacji. Istnienie chaosu jest tylko pozornym wrażeniem, postulowanym z materialnego punktu widzenia. Proces ewolucji ma pewne niezmienne reguły i one nie podlegają żadnym ewolucyjnym wpływom.  Gdy to piszę przychodzą mi oczywiście skojarzenia ze Słowem Bożym i zdaniem zawartym w Ewangelii Jana - "Na początku było Słowo...". Można by spokojnie sparafrazować to zdanie poprzez - na początku była informacja, plan, ustanowienie zasad. W ewangeliach dowiadujemy się również, iż człowiek w swojej istocie składa się z trzech natur - duchowej, psychicznej (duszy) i osobowości. Tę ostatnią niesłusznie kojarzymy tylko z jego materialną strukturą, czyli z ciałem i jego ekspresją fizyczną. Trwała integracja osobowości nie może dotyczyć wyłącznie materialnego wymiaru człowieczeństwa, lecz powinna rozpocząć się od założenia solidnego fundamentu dla budowli stanowiącej całość ludzkiej natury. W przeciwnym razie wszystko prędzej czy później runie pod naporem "wichrów i wód" życia. Jak myślicie, od kogo to wiem ? Wielokrotnie w swoim niekrótkim życiu sprawdziłem tę prawdę wypowiedzianą przez Jezusa. Obszarem który kształtuje ducha jest wspomniany na początku zbiór egzystencjalnych zasad, które przyjmujemy za swoje. Poprzez ich konkretny wybór obieramy niejako kierunek naszego życia i wyodrębniamy się jako prawdziwie autonomiczna względem natury fizycznej istota. Podążając tą drogą, poprzez doświadczenia i związane z nimi odczucia materializuje się w nas konkretna natura, osobowość. Dzięki zasadom jest ona stabilna, zahartowana w trudach i nie ulegnie już tak łatwo naporowi wpływów otaczającego nas środowiska. To my na bieżąco poprzez działanie i pozytywne lub negatywne nastawienie do jego skutków decydujemy wokół których odczuć zintegrujemy się psychicznie i osobowościowo. Bez określonej hierarchii wartości reagujemy instynktownie poprzez akceptację stanów, które uznajemy za przyjemne, odrzucając te które powodują dyskomfort. Gdy z jakichś powodów sfera duchowa zostaje zepchnięta w niebyt ignorancji, czyli nie postępujemy wedle ściśle określonych zasad, dokonujemy wyborów tylko i wyłącznie na podstawie powyższych kryteriów.  Jednak musimy zdawać sobie sprawę, że nie wszystko co w nas wywołuje przykrość lub dyskomfort powinno być odrzucone czy wypierane z naszego życia. Z drugiej strony nie każda przyjemność czy stan komfortu powinien stanowić punkt odniesienia dla naszych działań. Przywiązywanie się do przyjemnych doznań jest przyczyną zniewolenia prowadzącego wprost do nałogu. Dlatego tak ważnym czynnikiem dla prawidłowego procesu integracji jest kierowanie się w życiu powściągliwością wynikającą ze zrozumieniem niezmiennych zasad i estymą wartości. Takowe istnieją z całą pewnością. Naszym zadaniem jest odnaleźć je w gąszczu informacyjnego chaosu jaki towarzyszy nam od zarania dziejów. Prawdziwe zasady moralne motywowane są dążeniem do trwałego dobrostanu rozumianego jako zjawisko doświadczane globalnie przez możliwie największą rzeszę istot. Dzięki nim jesteśmy zdeterminowani do rozwoju pełnego potencjału ludzkości. To zasady pozwalają nam utrzymać trwały kierunek rozwoju i oprzeć się wpływom chwilowego koniunkturalizmu czy aktualnym nastrojom. Pozwalają przetrwać nawet w obliczu chwilowego kryzysu, regresu czy upadku. Bez nich o wykształceniu w pełni naszego człowieczeństwa możemy co najwyżej pomarzyć. Trzeba jednak zwrócić przy tym na jeszcze jedną kwestię. Każde zasady integrują osobowość, jednak nie każde robią to w zgodzie z prawami duchowej rzeczywistości. Dlatego tak ważną kwestią jest dążenie do prawdy, krytycyzm w odniesieniu do samego siebie, który pozwala na bieżąco weryfikować aktualne poglądy. Punktem odniesienia dla ich weryfikacji zawsze powinny być relacje, a konkretnie ich jakość i trwałość. Innymi słowy czy są one dla wszystkich stron źródłem egzystencjalnego dobrostanu czy być może powodują w kimś  poczucie krzywdy. Oczywiście nie tej wynikającej z uzurpatorskich tendencji egocentryzmu.  Ta uniwersalna zasada jest myślę nie do podważenia dla racjonalnie myślącego człowieka. Każdy człowiek ma prawo do błędów, również w kwestii przyjętych wartości. Jednak nie ma prawa oczekiwać od wszystkich wokoło, by godzili się na własną krzywdę dla jego zysku. A tego właśnie oczekują od wszystkich w koło egocentrycy.