Trudy i cierpienia kuźnią osobowości

28 grudnia 2022

    Na początku muszę rozwiać wszelkie wątpliwości dotyczące cierpienia. Niektóre jego przejawy są absolutnie amoralne i godne napiętnowania. Stanowią je takie zjawiska jak przemoc fizyczna czy psychiczna, szkody poniesione w wyniku kłamstwa, manipulacji czy zbrodni. Również pogarda, nienawiść czy wrogość nie stanowią żadnej wartości dodanej w kontekście cierpienia. Wszystkie tego rodzaju zjawiska prowadzą do totalnego załamania tak jednostki jak również całych społeczeństw. Szczególnie rany psychiczne zadawane przez osoby bliskie, z którymi czujemy więź potrafią wyrządzić głębokie blizny w człowieku. Doświadczenia amoralne, które niszczą ducha, poczucie człowieczeństwa są jasno określone w uniwersalnym kodeksie wartości. Tego rodzaju dramaty wykraczają poza kontekst pro rozwojowej natury cierpienia. Mogą doprowadzić wręcz do całkowitej i nieodwracalnej destrukcji. Na tej stronie mowa jest o dezintegracji pozytywnej, czyli otwierającej nowe perspektywy rozwoju.

 W Chrześcijaństwie, które wynosi poprzeczkę moralności do absolutnego szczytu, przy wsparciu Miłości można nauczyć się adoptować i przepracować nawet najbardziej traumatyczne doświadczenia. Jednak nie wszyscy jesteśmy chrześcijanami, a nawet jeżeli, to większość z nas nie rozumie głębi swoje wiary. Warunkiem właściwego zrozumienia przesłania, jakie niesie ono w sobie jest stosowanie nauki Jezusa w praktyce, przez co jego weryfikacja poprzez informację zwrotną jaką otrzymujemy od życia. Potrzebny jest zatem osobisty wysiłek, czasami naznaczony cierpieniem wynikającym z przekraczania egocentrycznych uwarunkowań. Ten proces naturalnie generuje w nas odczucia, które są trudne do zaakceptowania, gdyż nikt z nas nie jest wolny od przywiązania do przyjemnych doznań. Już utrata poczucia osobistego komfortu jest dla nas nie lada wyzwaniem.

   Aby cierpienie mogło przynieść pozytywny skutek, człowiek musi przyjąć postawę pokornej akceptacji życia takim jakie ono jest w swojej prozaicznej postaci. Miast pogardy dla szarości dnia codziennego i ucieczki w alternatywną tudzież zideologizowaną rzeczywistość, trzeba szukać wytłumaczenia na zwyczajnych doświadczeń. Tym sposobem pogłębiamy samoświadomość, a poprzez świadomą adaptację doświadczeń, szczególnie kryzysów odbywa się naturalny proces oczyszczenia i rozwoju osobowości człowieka. Jest to proces opisany nie tylko przez twórcę Teorii Dezintegracji Pozytywnej ale przede wszystkim ujęty w chrześcijańskich doktrynach. Faktem jest, że osoby o głębokiej formacji chrześcijańskiej są w stanie wznieść się znacznie łatwiej ponad egzystencjalne bolączki i wyprowadzić dalej idące wnioski z trudnych doświadczeń. Większość z nas będąca w szponach egocentryzmu nie posiada takich zdolności. Dlatego żyjąc w duchowym czy społecznym letargu nie zdołamy konstruktywnie reagować na obliczu dramatów. Na szczęście Jesteśmy istotami społecznymi, posiadamy możliwość wsparcia osób lepiej rozeznających życie, z którego możemy korzystać. W środowisku wspólnoty możemy się wspierać. Pierwszą wspólnotą, jaka od wieków jest rodzina stanowi absolutny fundament naszego rozwoju. W trudnych etapach życia jakim z całą pewnością są okresy dorastania wsparcie bliskich jest niezbędne. Natłok nowych emocji może wpędzić w poczucie zagubienia, a nawet doprowadzić do  wewnętrznych dramatów. Większość rodziców wychowanie dziecka odczuwa jako wyzwanie ponad siły, gdyż sami nie doświadczyli odpowiedniego wsparcia w okresie dorastania. Aczkolwiek gdy rozumieją swoją odpowiedzialną rolę, łatwiej jest im przekraczać ograniczenia, egocentryczne aspiracje. Przez poświęcenie również się rozwijają społecznie i moralnie. I tego rodzaju wyzwania wpisują się w rolę prawidłowo rozumianego cierpienia. O podejmowanie takich wyzwań w tym całym gadaniu o estymie zasad i wartości chodzi. Gdy ogarnie nas poczucie niemocy nie powinniśmy się poddawać czy uciekać od powziętych zobowiązań. Dzięki odpowiedzialnej postawie prędzej czy później odkryjemy w sobie i poza sobą nowe możliwości, o ile tego szczerze zapragniemy i będziemy otwarci na pomoc. Zaczniemy wówczas sięgać po coraz głębsze pokłady naszego człowieczeństwa, rozwijać duchową tożsamość,naturalnie podążać ku Prawdzie. Jej Duch będzie wspierał i motywował nas do konsekwentnego podążania naszą drogą. Zdaje sobie sprawę z istnienia potencjalnych ideologicznych przeszkód w takim rozumowaniu. Jednak z pro rodzinnie ukształtowaną hierarchią wartości zrobimy wszystko co będziemy mogli, również otwierając się na duchową pomoc w wywiązaniu się z roli do jakiej zostaliśmy powołani. Wychowanie dzieci to wielki przywilej ale i ogromne zobowiązanie.  Któż lepiej może wdrożyć nas w rolę rodzica niż Stwórca, który jest przecież naszym Ojcem. Z autopsji wiem, że gdy się wierzy, wtedy o wiele łatwiej przychodzi podejmowanie życiowych wyzwań. Trzymając się mocno wartości i nakazów postępowania jakie On ustanowił z całą pewnością unikniemy wielu dramatom. Szczególnie tym, które mogą nas złamać. By jakiekolwiek wyzwanie mogło odnieść konstruktywny wynik, musi być podejmowane w imię prawdziwy wartości. Bez tego nie zbudujemy poczucia elementarnej tożsamości. Jej najlepszym przejawem jest duchowa więź z naszym Ojcem.

   Ogólnie rzecz ujmując, przeżywany dramat nie powinien przerastać zdolności adaptacji konkretnego typu osobowości. Zatem, by przeżyć własne życie na Ziemi owocnie, dobrze jest posiadać formację duchową opartą na chrześcijańskich wartościach. Dla mnie zawsze były one oczywistym drogowskazem i wsparciem w najtrudniejszych doświadczeniach. W całym duchowym wymiarze istnienia nikt nie jest w nauczaniu adaptacji dramatycznych okoliczności życia bardziej kompetentny od Jezusa Chrystusa. Chcąc wydostać się z determinizmu natury musimy odwołać się do wyższej rzeczywistości, której zarys On sam ukazał nam w swoim nauczaniu. Inaczej nasze wysiłki staną się płonne, albo co gorsza wywiodą nas na manowce. Chcę to wyraźnie podkreślić, że egocentryk sam w sobie nie posiada zdolności przekraczania swojej natury. Stąd też żaden człowiek nim owładnięty nie przewartościuje świadomie i z własnej woli swojego życia. Nie podda się procesowi rozwoju opisanemu w Teorii Dezintegracji Pozytywnej na podstawie samej lektury i wynikającej z tego decyzji. Gdy tylko pojawią się dramatyczne okoliczności, które on sam prędzej czy później wykreuje, natychmiast się wycofa i na powrót wejdzie w swój egocentryczny, "bezpieczny" kokon. Prawda jest taka, że dopóki człowiek przejawia egocentryczne cechy nie zagości w jego sercu odczucie egzystencjalnego spokoju. Będzie tak do czasu, aż zechce gruntownie przewartościować swój światopogląd.

    Czasami bywa tak, że dramaty do jakich doprowadza człowiek swoim nieodpowiedzialnym czy nieroztropnym zachowaniem mogą  postawić go w obliczu "nieodwracalnej" tragedii. Może się też zdarzyć, że człowiek stanie się niezawinioną ofiarą bezprawnego ataku agresji czy wypadku. Wówczas ciężar cierpienia może całkowicie złamać jego psychikę. Zatem niech nikt po zapoznaniu się z założeniami opisywanej teorii nie myśli, że zdoła udźwignąć wszystko, co spotka go na drodze życia. Każda zbrodnia, zadany gwałt, agresja rujnuje totalnie naszą psychikę, zresztą przestępcy również. Kto bowiem postępuje bezprawnie poniesie srogą konsekwencję w postaci zniszczenia swojego człowieczeństwa i dobrostanu emocjonalnego tudzież egzystencjalnego. Okoliczności życia jakie się w jego przypadku niewątpliwie wytworzą sprawią, że będzie musiał doznawać odczuć i emocji, które wywołał u innych. Znamy wszyscy powiedzenie, iż karma wraca. Bez wątpienia tak jest. Zbrodniarz będzie trwał w swojej matni do czasu, aż zrozumie własne błędy, albo poprzez nieprzejednany upór doprowadzi się do stanu, którego nie chcę nawet opisywać. Czy jest dla niego jakikolwiek ratunek ? Owszem, aczkolwiek musi on sięgnąć po najgłębsze pokłady Miłosierdzia odwołując się bezpośrednio do Stwórcy Życia. Gdy człowiek przyzna się przed nim do winy i poprosi, by objął go swoim Miłosierdziem już w tym momencie będzie uratowany. Jezus Chrystus jest w stanie podźwignąć każdego, nawet najbardziej zdeprawowanego typa. Jednak trzeba o tym wiedzieć i co ważniejsze chcieć z tego skorzystać. A takiej perspektywy z reguły brakuje ludziom bardzo zdeprawowanym. Nikt nie czmychnie przed konsekwencjami siania poczucia krzywdy i grozy, nikt przed tym nie ucieknie w chwili własnej śmierci. Życie człowieka zdeprawowanego nie jest przyjemne, a już na pewno nie będzie takim moment śmierci. Każdy zbrodniarz żyje w poczuciu permanentnego zagrożenia. Jest tak do czasu, aż jego zbrodnia zostanie ujawniona i ukarana w humanitarny sposób. Taka kara jest dla niego szansą na zreflektowanie się i odwołanie do Miłosierdzia.

    Kolejnym aspektem, który chcę poruszyć w kontekście egzystencjalnych trudów jest wyzwanie wychowania dziecka. Tego rodzaju obciążenia są bezpiecznymi, zdrowymi i najbardziej pro rozwojowymi aspektami rzeczywistości. Świadome pozbawianie się daru macierzyństwa z pobudek czysto egoistycznych jest wyrzeczeniem się swojego człowieczeństwa. Tak dzieje się obecnie niestety na całym świecie. Dorosło nam pokolenie "wychowywane" bezstresowo i w poczuciu próżności. Jak zatem powinno się wychowywać dzieci, by były one przygotowane do podjęcia się roli człowieka dojrzałego i odpowiedzialnego. Odpowiem cytatem z książki, która w całości jest dostępna w zakładce Linki pod nr 2. Tytuł - "Biograficzne doświadczenie (nie)pełnosprawności":

  "  Aby udzielić odpowiedzi na to pytanie, swoje rozważania rozpocznę od przywołania pojęcia „edukacja”. Profesor Zbigniew Kwieciński (1996), przyjmując rozumienie kategorii pojęciowej Edukacja proponuje, aby spojrzeć na nią przez pryzmat doświadczającej jednostki. Czytamy zatem w definicji, iż edukacja powinna sprzyjać rozwojowi jednostki w taki sposób, aby ta była świadoma swojego Ja, była zdolna do aktywnej samorealizacji, konstruowania tożsamości a zarazem odrębności, jak również podejmowania tzw. zadań ponad osobistych na rzecz innych ludzi. Takie rozumienie edukacji wpisuje się w moim przekonaniu w strategie stosowania rezolutyki szeroko opisanej w Raporcie Rady Klubu Rzymskiego (King, Schneider, 1992). Wyposażanie młodych ludzi tylko w wiedzę już nie wystarcza. O wiele cenniejsze wydaje się kształcenie w zakresie rozumienia siebie, swoich stanów emocjonalnych, radzenia sobie z przeciwnościami losu, umiejętności nawiązywania i podtrzymywania kontaktów interpersonalnych. Stąd też rezolutyka była spostrzegana jako skuteczna strategia rozwiązywania współczesnych problemów" - koniec cytatu

   Trudno sobie wyobrazić zdrowy proces wychowania bez przygotowywania dziecka na trud samodzielnej egzystencji. Chociażby z perspektywy obciążenia pracą, odpowiedzialnością za przyszłą rodzinę. Oczywiście najlepiej robić to przykładem własnym z jednoczesną zachętą do współpracy. Tyrańskie metody w atmosferze przemocy czy gróźb niczego dobrego tutaj nie przyniosą. Temat wdrażania człowieka do pracy w ogóle jest  bardzo ważny w kontekście zdrowego funkcjonowania w rzeczywistości. Jest ono niezbędnym warunkiem do rozwoju pewnych cech charakteru, których nie sposób rozwinąć w żaden inny sposób. Poza oczywistymi zdolnościami wynikającymi z profesji można tu wymienić całą listę kompetencji osobowościowych jak wytrwałość, poczucie obowiązku, hart ducha, cierpliwość i cały szereg zdolności intelektualnych czy manualnych. Zdolność do podjęcia się wyzwania codziennej pracy musi być wyrabiana od najmłodszych lat, w przeciwnym razie w "dorosłym" życiu może okazać się to niemożliwe. Zatem nie należy pozbawiać naszych dzieci adekwatnych do wieku obowiązków, nawet tych wywołujących u nich dyskomfort. Należy wyraźnie odróżnić odczucie dyskomfortu czyt. cierpienia wywołanego u dziecka przez wychowującego i kochającego go rodzica tudzież wychowawcę od tego, który wywołują osoby mające niecne zamiary. Wielu ludzi w obecnych hedonistycznych czasach popada w skrajności i  wszystkie przypadki ingerencji w wolę drugiego człowieka wrzuca do jednego worka z napisem "przestępstwo". Uprawnione do wychowywania osoby, o ile są kompetentnymi wychowawcami, mają na celu uchronić swoich podopiecznych przed niepotrzebnymi dramatami. Jednak wychowawca przenigdy nie powinien "chronić" dziecka przed naturalnymi przejawami egzystencjalnych trudów oraz życiowych wyzwań dając mu wszystko na "tacy". To nie jest Miłość. Mądre wychowanie nie wyklucza środka zaradczego w postaci przyzwolenia na doświadczanie negatywnych konsekwencji uporu dziecka. Komunikowanie sprzeciwu i dezaprobaty dla postawy, nigdy w odniesieniu do dziecka, stanowi zasadniczą różnicę. Wychowywanie to bardzo trudny i wymagający ogromu zaangażowania proces. Powinien inicjować tendencje do przełamywania przez dziecko swoich destrukcyjnych skłonności. Wszelkie działanie w tym zakresie zawsze musi być adekwatne względem jego zdolności poznawczych. Pamiętajmy też, że żadna edukacja intelektualna nie zastąpi dzieciom prozaicznego jak za dawnych lat wyżycia się na podwórku poprzez zabawy, beztroskie spędzanie czasu wśród rówieśników. Pędzenie dzieci na pierdyliard zajęć i gnanie do nauki nie zastąpi edukacji poprzez wdrażanie ich do codziennych prac, nauki ogarniania rzeczywistości w okół siebie, zarządzania czasem i oswajania z trudami życia. Osoba wychowująca powinna zatem sama posiadać szerokie kompetencje socjalne. Niestety nie zawsze tak jest, a nawet powiedziałbym w obecnych czasach jest totalny deficyt oczywistych kiedyś kompetencji. Predyspozycje do dobrego wychowania z natury ma osoba posiadająca poczucie odpowiedzialności względem podopiecznego, darząca go czułością i szczerą troską. Wówczas nie ma obawy, iż wychowawca przekroczy masę krytyczną psychiki swojego dziecka. W procesie wychowawczym wyzwania powinny być stawiane według jasnych dla dziecka i ściśle określonych reguł, których rodzic również przestrzega. Wówczas wszystko dzieje się niemal z automatu, gdyż dzieci w naturalny sposób chłoną  sposób bycia rodziców. Jeżeli dziecko widzi, że stawiamy wyzwania sobie, ono również chętnie podejmie się ich w przyszłości. Gdy tego nie robi, gdyż np. uległo złemu wpływowi rówieśników, możemy użyć względem niego jakiegoś środka zaradczego. Jednak w dobrze funkcjonującej rodzinie jest to mało prawdopodobna okoliczność, żeby ktokolwiek z zewnątrz był w stanie zasadniczo zmienić naturę dziecka. Najlepszym środkiem zaradczym zawsze jest dialog i mądra perswazja. Gdy te nie pomagają, stosujemy adekwatne środki ograniczające swobodę wyboru u dziecka. Nie ma w tym absolutnie znamion przestępstwa ani szkodliwości, o ile w domu panuje nastrój głębokiej i szczerej więzi. Wówczas nasze wychowanie nigdy nie powinno zamienić się w tyranię rodzicielską, gdyż rodzic umiejący stworzyć dobry klimat w domu z pewnością posiada zdolność do empatii. Jak jej z jakiś przyczyn nie posiada, powinien być przynajmniej wyedukowany i przygotowany psychologicznie, by nie popadał w skrajności i zbyt łatwo nie sięgał po "szybkie"  czuli opresyjne środki wychowawcze. Egocentryzm najczęściej sprawia, że nie mamy czasu ani ochoty na poświęcanie się i zbytnie angażowanie nawet w proces zdrowego wychowywania własnego dziecka. Nieprawdą jest, że więzy krwi cokolwiek w tym zakresie zmieniają. Zaborczy i egoistyczny rodzic będzie tymi cechami epatował na dziecko i ono to odczuje z całą pewnością. Wytworzy wówczas w sobie toksyczny obraz Miłości nacechowanej przemocą i obojętnością emocjonalną. Taką też będzie chciał przejawiać względem innych, również swoich dzieci w przyszłości. Dlatego ignorując własny egocentryzm chowamy sobie kolejnego egocentryka, zgodnie z przysłowiem "niedaleko spada jabłko od jabłoni". Z drugiej strony rozpatrując temat nadopiekuńczość. Zbytnia zapobiegliwość i dogadzanie swojemu wychowankowi niczego tu nie zamaskuje, nie ukryje naszego chłodu, pustki, deficytu więzi. Imaginowane postawy nigdy niczego dobrego nie przynoszą. Wówczas wychowanie staje się Syzyfowym wyzwaniem, pracą ponad ludzkie zdolności. Nie bądźmy nigdy dla dzieci bankomatami ani kumplami, nie dajmy im całkowitej "swobody". Ono do poczucia bezpieczeństwa potrzebuje obecnego obok, uważnego i zaangażowanego rodzica, potrzebuje czuć godność funkcji jaką rodzic pełni. Nawet gdy nie potrafimy szczerze obdarzyć dziecka uczuciem, stosowanie od czasu do czasu ograniczenia swobody ma dla jego prawidłowego rozwoju zasadnicze znaczenie. Oprócz tego, że świadczy o naszym zaangażowaniu właśnie, wykształca u dziecka zdolność do retrospekcji, korekty swojego postępowania, która będzie miała dla niego decydujące znacznie w jego dalszym rozwoju. Jego dorosłość będzie autentyczna a nie wyimaginowana jak ma to miejsce w przypadku narcyzmu czy psychopatii. Umiejętne stawianie granic i uczenie ich respektowania ma istotne znaczenie w implementowaniu u swojego dziecka elementarnych kompetencji społecznych oraz zdolności tworzenia dobrze funkcjonujących relacji. Stawianie wyzwań i wdrażanie poczucia obowiązku wynika z odpowiedzialności za życie swoich podopiecznych oraz ich szeroko pojęty dobrostan. Jednak zawsze pamiętajmy, że "konieczność" zastosowania kary cielesnej jest totalnym przekroczeniem wychowawczej granicy i świadczy o dużych zaniedbaniach, wcześniejszej ignorancji lub o toksycznie wyrażanej Miłości. Karanie poprzez naruszenie nietykalności ciała jest nieuprawnione nawet wobec winnego zbrodni. Powinno się ono odbyć w ramach powszechnie akceptowanego, humanitarnego i nakierowanego na resocjalizację prawa. Nawet gdy przestępca nie przejawia najmniejszych doń predyspozycji. Przymusowe zatrudnianie takich osób do ciężkich prac doskonale wpisuje się w proces resocjalizacyjny, gdyż wyrabia elementarne kompetencje potrzebne do adaptacji naturalnych trudów życia. Fizyczna praca ma bardzo dobroczynny wpływ na osobowość i psychikę, o ile nie wyczerpuje możliwości fizycznych człowieka. Pracowanie ponad miarę, nawet z własnej woli, bardzo szkodzi ogólnej kondycji człowieka i nie wnosi nic pozytywnego w kwestii rozwoju do Miłości. To tyle w kwestii rozgraniczenia poczucia dyskomfortu w naturalnym procesie wychowania czy resocjalizacji podopiecznych tudzież przestępców. One tak naprawdę nie kończą się wraz z nabyciem pełnoletniości i samodzielności. Życie bowiem stawia nam ciągłe wyzwania, jest naturalnym środowiskiem sprzyjającym dalszemu kształtowaniu naszej osobowości. Kto myśli, iż wraz z uzyskaniem pełnoletniości kończy się czas jego rozwoju jest totalnym ignorantem. Między innymi temu służy cierpienie w postaci odczuć związanych z życiowymi porażkami czy doświadczania zawodów podczas osiągania płonnych celów. Wszystko to ma na celu wyprowadzić nas z błędnych poglądów i sposobów bycia. Jak zdążyliśmy zauważyć z przytoczonych wyżej aspektów wychowywania dzieci, odczucie dyskomfortu kojarzone z reguły z cierpieniem jest szerokim zjawiskiem. Przejawia się w świadomości adekwatnie do stanu bytu czy wrażliwości człowieka. Uważam, że zjawisko to ma naturę absolutną, czyli nie zostało wyewoluowane ani nie powstało się na świecie w wyniku upadku. Jest naturalnym stanem samoświadomości nie posiadającej punktu odniesienia w postaci relacji z drugim świadomym bytem. Jak nietrudno się domyślić, muszą zaistnieć co najmniej dwie osobowości, które są ze sobą w jakiś sposób zależne, powiązane. Musi wytworzyć się między nimi środowisko psychiczne, więzy emocjonalne. Dopiero tak ukształtowana relacja jest w stanie stłumić w świadomości poczucie samotności. Ono tak naprawdę nigdy nie znika bezpowrotnie, jedynie jest wyciszane. Temu właśnie służy cały ten rollercoaster zwany Życiem. Jak dla mnie nie ma wątpliwości, kto był pierwszym bytem i dlaczego postanowił przejawić się stwarzając nieskończoną różnorodność jego form. Samotność jest zupełnie odrębnym od cierpienia odczuciem. Stoi na absolutnym szczycie drabiny odczuć doświadczanych przez świadome istoty. Istnienie cierpienia jest wtórnym zjawiskiem pojawiającym się w środowisku relacji. Pojawiło się w parze ze zjawiskiem tzw. wolnej woli, czyli prawa wyboru dobra albo zła. Innymi słowy podejmowania działań wspierających albo szkodzących relacjom. Aspektem determinujący istnienia cierpienia jest mnogość bytów i potencjalna możliwość kształtowania się pomiędzy nimi wszelakich relacji. Przyjaznych ale również wrogich. Dlaczego w ogóle dopuszczono do takiej możliwości ? Otóż tylko prawdziwie wolna osoba może z własnej inicjatywy i zaangażowania związać się z drugą osobą i utworzyć więzy Miłości. To powszechnie i słusznie zresztą doceniane zjawisko jest tak cenne, tak uszczęśliwiające i uzasadniające istnienie bytów, że warte jest swojej ceny. Innymi słowy warto troszkę pocierpieć, by na końcu móc pławić się przez całe wieki w środowisku dającym absolutne spełnienie. I tu koło życia się zamyka. Reasumując. Stwórca dlatego tak duży nacisk kładzie na przykazanie Miłości, którego przestrzegania wręcz wymaga, bo nie istnieje tak naprawdę nic bardziej wartego egzystencjalnego wysiłku. Nie robi tego z próżnej potrzeby dręczenia nas, czy dla próżnej chwały. Doskonale wie, że tylko dobre relacje mogą zniwelować odczucie samotności, którego z całą pewnością sam doświadczył na tzw. Początku. Cokolwiek miało by to określenie oznaczać. Muszę tutaj szczerze się przyznać, iż doszedłem do takiego wniosku dzięki moim antropologicznym dociekaniom. Nie doznałem jakiegoś nadnaturalnego "oświecenia" w tym względzie. Aczkolwiek doświadczyłem duchowego, bardzo dla mnie realnego przebywania w wymiarze, w którym byłem całkowicie świadomy Miłości. Nie trwało to doświadczenie długo, ale w zupełności utwierdziło mnie w przekonaniu, że istnieje świadoma i wrażliwa istota, od której wszystko się zaczęło. Analizując własne doświadczenia od strony psychologicznej, twierdzę z ogromną dozą pewności, iż samotność była pierwszym odczuciem na poziomie duchowym jakie w ogóle pojawiło się w świadomości. Jest odczuciem transcendentalnym, obejmującym swoim zasięgiem wszystkie wymiary istnienia, od duchowego na fizycznym kończąc. Samotność naturalnie dopada każdego, u kogo brak jest głębokich relacji, gdy nie ma więzi, poczucia przynależności. Gdy osoba otrzyma w odpowiednim czasie wsparcia w postaci zwyczajnej obecności obok siebie drugiego człowieka, samotność powoli jednak zanika. Nie ma innego lekarstwa i nigdy nie będzie. Na poziomie podświadomym odczuwamy głęboki lęk przed samotnością, boimy się jej najmniejszych przejawów. Dlatego często utrzymujemy relacje na zasadzie desperacji, nie w pełni nas satysfakcjonujące. Często nawet toksyczne, byle tylko nie doświadczyć samotności. I chyba dobrze, bo nie ma nic bardziej dramatycznego niż odczucie bycia pozostawionym samemu sobie na pastwę egzystencjalnej pustki. Dlatego na pierwotnym poziomie rozwoju osoby niemal obsesyjnie poszukują doznań zmysłowych, których to dążeń ja osobiście nie deprecjonuje. Przynajmniej od czasu, gdy zrozumiałem życie na tyle, by poukładać w jedną spójną całość jego obraz. Uważam, że lepiej egzystować na poziomie zaspokajania egocentrycznych potrzeb niż trwać w samotnej depresji, która absolutnie nie zawiera żadnego pro rozwojowego czynnika. Jest trwaniem bez celu i jakiegokolwiek sensu. Takie doświadczenie śmiało można skojarzyć z duchową śmiercią. Niepohamowane zaspokajanie swoich potrzeb owszem wywołuje patologiczne zjawiska społecznie powielające dramaty na każdym poziomie człowieczeństwa, jednak lepsze to niż trwanie w egzystencjalnym niebycie. Nietrudno się zatem domyślić, dlaczego Miłość zezwala na ignorowanie prawa moralnego i hołdowanie egocentryzmowi. Wielu nie może tego pojąć, jak Stwórca mógł być tak nieprzewidujący stwarzając świat właśnie takim. Z możliwością popełniania błędów, dokonywania dramatycznych wyborów, pomyłek, z możliwością szkodzenia innym. Spokojnie odpowiadam. Wieczność ma czas a życie odpowiednie środki zaradcze. Ono w naturalny sposób, prędzej czy później zmotywuje nas do rozwoju i skłoni do osiągania coraz wyższych form egzystencji. Strzelaniem focha względem Stwórcy niczego się tu nie rozwiąże. A tak czynią ludzie skrajnie egocentryczni w obliczu niepowodzeń jakich będą musieli doświadczyć. Ich naturą jest wyparcie i samookłamywaniem się, a następnie trwanie w uporze maniaka. Na tym, nazwijmy go pierwotnym etapie świadomości rozwój człowieka uwarunkowany jest biologicznie i kończy się wraz z wykształceniem się osobowości na podstawowym, czysto fizycznym poziomie. Osobowości pierwotna to taka, która jest zdolna do przetrwania w świecie fizycznych zjawisk, co umożliwia człowiekowi w dalszym czasie rozwój w kierunku wyższych form egzystencji. Celem jest rozwój duca w sobie i poprzez to wychodzenie poza uwarunkowania środowiskowe i genetyczne. Zachodzi wówczas proces przełamywania fizycznych uwarunkowań ewolucjonizmu. Czynnikiem, który inicjuje wejście na drogę duchowego rozwoju i zarazem nas od niego uzdalnia jest przewartościowanie swojego życia w oparciu o kodeks wartości moralny. To prozaiczne aczkolwiek wcale niełatwe dla egocentryka wyzwanie ma decydujący wpływ na rozwój osobowości wtórnej, wyrażającej swoją bytową obecność znacznie bardziej subtelnie. Z czasem staje się ona zdolna do przekroczenia transcendentalnej granicy obecnego, fizycznego środowiska.  Dla wątpiących w to mam dobrą wiadomość. Stosując się do kodeksu moralnego zaczynamy być w coraz większym stopniu świadomi swojej duchowej tożsamości, odczuwamy coraz wyraźniej realność nieprzerwanego istnienia pomimo nieuchronnej śmierci własnego ciała. Mam nadzieję, że wszyscy tego właśnie pragniemy najbardziej. Biologiczny aspekt osobowości jest bardzo ważnym i cennym doświadczeniem dla człowieka, aczkolwiek nie powinien nam bez końca przesłaniać naszej głębszej tożsamości. I znowu z pomocą przychodzi nam samo życie poddając stopniowej destrukcji nasze ciało i dopuszczając istnienie starczych utrapień. Aczkolwiek tegoż faktu egocentryczni ludzie chyba najbardziej nie mogą Stwórcy odpuścić i raczą Go absolutnie szczerym fochem. Starzenie się i naturalna utrata walorów estetycznych ciała oraz potencjału sprawczego ma zmotywować nas do retrospekcji całego życia. Ma to na celu również wspomóc nas przy uwalnianiu się od przywiązania do świata fizycznego. Otworzyć na pragnieniem bardziej trwałej formy bytu, w której nie będzie już zjawiska destrukcji, bólu ani nawet utrapień. Uważam, że natężenie starczych utrapień jest adekwatne dla poziomu ignorancji każdego z nas. Wiem jak to wybrzmiewa w egocentrycznej głowie. Dlatego rozumiem dlaczego ludzkość od zarania dziejów szuka ucieczek od cierpienia, starości i beznadziei śmierci. Często szukali psychologicznego wsparcia w utopijnych światopoglądach, których przejawy dostrzegamy w kulturze i tradycji po dziś dzień. Mnogość wierzeń nie jest wynikiem istnienia wielości bóstw, lecz wynika z ludzkich poszukiwań, z chęci wydostania się z własnej matni. Naturalnie wszyscy marzymy o życiu wiecznym w Raju będącym synonimem wolności, szczęśliwości, szerokich możliwości spełniania. Mało kto jednak kojarzy osiągnięcie tego celu z bezwarunkowym zaakceptowaniem zjawiska cierpienia w obecnym życiu. Trudno jest pojąć człowiekowi, że wszelkie wartości z natury są okupione wysiłkiem, trudem, ich znaczenie wzrasta z faktem ograniczonej dostępności. Najwyższą wartość bytu określa własne poświęcenie. Dlaczego więc pragnąc dobra, piękna, harmonii szukamy ich na półkach "supermarketów" na półkach z napisem "promocja". Chyba dlatego, że błędnie kojarzymy ich posiadanie z absolutnym wyeliminowaniem ze swojego życia wszelkich przejawów dyskomfortu. Niestety w ten sposób staramy się przemycić swój egocentryzm do świata Miłości, w którym nie ma dla egocentryzmu absolutnie żadnego miejsca. Jedynie zaparcie się go i wyjście ku oczekiwaniom drugiego człowieka otwiera nam szeroko Jej bramy. Nasze zaangażowanie, czyli działanie z własnej inicjatywy, z poświęceniem swojego czasu i wyczerpywaniem osobistej energii, oraz nawet skromnych zasobów własnych rozwija w nas kompetencje do zaistnienia w wymiarze Miłości. Rozwijamy wówczas te sfery w nas, które nie podlegają ograniczeniom fizycznego świata, są zatem trwałe, bowiem nie ulegają destrukcji poprzez wpływ środowiska czy upływ czasu. Osiągnięcie wyżej nakreślonego celu chroni nas raz na zawsze przed skrajnym cierpieniem i niedostatkiem pozytywnych odczuć. I ten ostatni aspekt jest chyba najbardziej motywujący do konsekwentnego rozwoju własnej osobowości, bez oglądania się na trudy. Nie chodzi jednak o negowanie własnego człowieczeństwa i pójście w mentalną abstrakcje jak czynią to buddyści czy szeroko pojęci ezoterycy. Upatrują oni szczęście w ignorancji człowieczeństwa i w totalnym wyparciu się życia na tym świecie. Ich działanie wypisz wymaluj przypomina przysłowiowe wylewanie dziecka razem z kąpielą. Dyskredytują oni wartości moralne, człowieczeństwo, znaczenie społecznych relacji, bo upatrują w nich istotną przyczynę cierpienia. I słusznie, co sam chyba jasno nakreśliłem wcześniej. Ich błąd polega jednak na tym, że jednocześnie nie wykazują chęci do podjęcia trudu własnego rozwoju i przełamywania głównej przyczyny wszelkich pejoratywnych zjawisk czyli własnego egocentryzmu. Pragną szczęścia, ale myślą w tym momencie tylko i wyłącznie o sobie i dążą do niego na własny użytek. Nie widzą więc nic złego w abstrakcyjnym pragnieniu trwania w błogości bez celu i bez jakiegokolwiek sensu. Dla nich sensowne trwanie, to ucieczka jak najdalej od potencjalnej możliwości doświadczania jakiegokolwiek cierpienia. Nie przeszkadza im więc rezygnacja z życia na tym świecie, nawet jeżeli oznacza to rezygnację z człowieczeństwa w ogóle. Dla mnie jako chrześcijanina taka postawa jest przejawem największej ignorancji życia, w ogóle totalnego zagubienia. Próbą utrwalenia zjawiska egocentryzmu na poziomie duchowym. Ludzie nią pochłonięci nie chcą nawet poznać naturalnych rozwiązań dla egzystencjalnego problemu cierpienia i uczyć się zapobiegać mu w prozaicznymi sposób, rozwiązywać naturalnymi metodami. Musieli by przewartościować swoje postrzeganie rzeczywistości, a to niestety wiąże się z akceptacją owszem trudnych procesów psychologicznych. I chociaż klarowną drogę Życia otrzymaliśmy w przekazie chrześcijańskim, ich to nie interesuje. Przykład dany nam przez samego Jezusa Chrystusa ukazuje w jaskrawy sposób jak należy postępować w obliczu egzystencjalnych wyzwań. Nie ma innej drogi do wyjścia poza krąg cierpienia, również tego duchowego, jak poprzez osobiste zmierzenie się z nim. Z zaparciem się zjawiska własnego egocentryzmu będącego istotną i jedyną przyczyną cierpień. Oczywisty wzrost człowieczeństwa następuje poprzez zmianę sposobu postrzegania na empatyczny i obiektywny. W rozwoju chodzi bowiem o odblokowanie wrażliwości na drugiego człowieka, przyczynianie się do budowania środowiska sprzyjającego higienie psychicznej wszystkich jego uczestników. To dzięki społecznym więzom wytwarzamy w sobie wewnętrzną przestrzeń psychiczną (indywidualną duszę), trwale zintegrowaną z naszą osobowością, posiadającą zdolność do holistycznego odczuwania rzeczywistości. Stajemy się wówczas autonomiczną względem fizycznej natury osobowością. Prawo moralne będące realną siłą oddziaływania jest zatem kredo naszego istnienia. Jego geneza wywodząca się z Miłości powinna być dla każdego oczywista. Dla egocentryka niestety stanowi  utopijną mrzonkę. On zwyczajnie nie wierzy w Miłość, gdyż jej nie doświadcza. Nie zamierza on wcielać Miłości w życie, bo to stoi w absolutnej sprzeczności z naturą egocentryzmu. Od tej wysoce konfliktowej formy istnienia do życia w harmonii ze środowiskiem zatem długa i wyboista droga. Do takiej formy współistnienia w naturalny sposób został powołany każdy z nas poprzez sam fakt narodzin w ciele człowieka. Stanowimy bowiem jedną wspólnotę ludzką. Człowieczeństwo obliguje więc do wychodzeniem ze świata zwierzęcej rywalizacji, walki o byt do istnienia we wspólnocie wysokorozwiniętych i wzajemnie uszczęśliwiających się osobowości.  Dowody na prawdziwość wspomnianych tez znajdziemy nie tylko w przesłaniu zaczerpniętym z Ewangelii, którego prawdziwość przyjmują bezwarunkowo jedynie wrażliwe duchowo osoby. Potwierdzenie znajdziemy w naturalnych zależnościach pomiędzy poziomem moralnym członków wspólnoty a odczuciem szczęśliwości tam dominującym. W dobrze ukształtowanym środowisku rozwija się poczucie sensu życia, spełnienia, zdolność do twórczej ekspresji, wrażliwość do percepcji piękna. Kompetencje do tego wszystkiego blokuje natomiast zdeprawowany egocentryzmem styl bycia. Potwierdzają to w stu procentach moje własne doświadczenia. Na szczęście istnieje zjawisko cierpienia. Progres jaki dokonał się we mnie dzięki coraz głębszej jego adaptacji jest nie do uwierzenia dla egocentrycznego umysłu. U mnie dokonał się on dzięki przyjęciu wartością zaczerpniętym bezpośrednio z Ewangelii, aczkolwiek gdy na końcu drogi odkryłem teorię Dezintegracji Pozytywnej oniemiałem. Zawsze bowiem ubolewałem nad brakiem odniesień nauk humanistycznych czy psychologicznych do duchowości. Współczesny, główny nurt nauki nie dostrzega oczywistych zależności pomiędzy moralnym postępowaniem a dobrostanem człowieka. Pomiędzy zdolnościami rozumowymi a nastrojami panującymi w danym środowisku. Strach czy nienawiść niemal blokują proces pojmowania i odbioru rzeczywistości. Miłość otwiera niekończące się zdolności pojmowania oraz zasoby kreatywności. Nikt nie stara się znaleźć odpowiedzi na pytanie, dlaczego ludzie zdeprawowani są jednocześnie mało produktywnymi, kreatywnymi, nieszczęśliwymi, pozbawionymi zdolności twórczych osobami. Odpowiedź na to pytanie pozna tylko ten, kto zrozumie destrukcyjność własnych egocentrycznych zachowań i uzna prawa dotyczące prawdziwego rozwoju człowieka. Prawdą jest, iż jako ludzie egzystujemy na różnych poziomach człowieczeństwa, dlatego też posiadamy różną percepcję rzeczywistości. Indywidualną dla każdej kultury, zbiorowości czy organizacji społecznej. Zatem nie powinno nikogo dziwić negowanie odczuć jednych grup osób przez tych drugich. Często występuje wręcz zjawisko ośmieszania wzajemnego. Szczególnie tych jawnie wierzących w duchowe wymiary bytu. Dyskredytacja poprzez nadanie czemuś znamion śmieszności jest z lubością stosowana w egocentrycznym świecie. Oczywiście żadna z grup czy osób, czy to będąca na początku czy na końcu drogi rozwoju nie ma wglądu do całkowitego zrozumienia rzeczywistości. A często na posiadanie takiego się kreuje. To oczywiste nadużycie i powinno od razu zapalić w nas czerwoną lampkę. Moje twierdzenia również, gdy okażą się dla kogoś mądrzejszego oczywistą bzdurą :) Pełnię zrozumienia posiada jedynie Stwórca. Indywidualne doświadczanie Jego Miłości jednoczącej całe Stworzenie jest jednak dostępna dla każdego, kto jej szuka i pragnie . Ona wytycza kierunki naszej społecznej aktywności i zaangażowania, ale nikomu nie daje władzy nad życiem innych osób. Nie należy więc niczego kategorycznie potępiać ani też ferować wyroków skazujących na wieczne męki. Życie jest szkołą a nie wytworem despotycznej istoty czyhającej na nasz najmniejszy błąd albo potknięcie. Każdy z poziomów rozwoju jest ważny, żadnego nie powinno się dyskredytować ani omijać. Uważam, że pełnia człowieczeństwa zawiera syntezę wszystkiego co najlepsze z każdego poziomu rozwoju. Człowiek jako istota absolutnie doskonała, pozbawiona najmniejszych wad czy słabości to utopia. Wszak nasze braki wywołują u innych przejawy troski, potrzebę wsparcia czy empatii. Pamiętajmy, że największym przekleństwem istnienia jest pomimo skomplikowania zjawisk i trudów życia samotność. Chrońmy się zatem od niej wzajemnie i ogrzewajmy płomieniem wzajemnej Miłości.