Chcąc znaleźć podobieństwa pomiędzy Chrześcijaństwem a Teorią Dezintegracji Pozytywnej (TDP) należy stwierdzić, iż Chrześcijaństwo rozumiane jako źródło wartości jak i wyżej wspomniana teoria traktują wykształconą osobowość jako ukoronowanie człowieczeństwa. Oba nurty kładą akcenty na konieczność osobistego rozwoju jak również formację prospołeczną. Oba podejścia do życia stawiają Miłość jako egzystencjalny ideał. Co prawda wspomniana teoria będąca owocem pracy wybitnego polskiego lekarza psychiatry Kazimierza Dąbrowskiego nie deklaruje wiary w Stworzyciela, aczkolwiek zalecanym sposobem bycia przybliża człowieka do Prawdy. W obszarze egzystencjalnym stawia bowiem identyczne postulaty co Chrześcijaństwo. Mianowicie konieczność moralnego rozwoju w celu tworzenia harmonijnych relacji społecznych, nie zapominając przy tym o utworzeniu osobistej tożsamości. Dopiero po osiągnięciu wspomnianych celów osoba staje się kompletna, prawdziwie zintegrowana. Uzyskuje status pełnoprawnego współkreatora uniwersalnej wspólnoty życia.

   Trudno jest dotrzeć do świadomości społecznej z powyższym przesłaniem. W obecnych czasach XXI wieku egocentryzm został wyniesiony na piedestał. Dzieje się tak przez medialną promocję kultu wolności jednostki nawet kosztem dobrostanu społeczności.  Wolność co prawda jest fundamentalną wartością życia, aczkolwiek nie w kontekście egocentryzmu. Istnieją inne, istotne wartości mające swoją genezę w Miłości.

 

Co stanowi Jej istotę ?

 

Miłość jest w pierwszej kolejności predyspozycją woli, zaangażowaniem w twórcze działanie, w relacje. Do tego dar wolności jest przeznaczony. Jest kompetencją dokonywania wyborów aczkolwiek w zakresie ustalonych norm, po odrzuceniu których wolność staje się źródłem upadku człowieka.   Jesteśmy zobowiązani do pozytywnego kreowania życia poszerzającego społeczny czy uniwersalny dobrostan. Zaniechanie tego na rzecz wyłącznie osobistych korzyści powoduje wkroczenie na drogę egocentryzmu. Głównym jego popędem jest chęć czerpania przyjemnych doznań, chęć mnożenia własnych zasobów. Oczywistym jest, że to niesie konsekwencje, negatywny skutek w kontekście integracji wspólnoty życia. Zatem prędzej czy później egocentryk doświadcza szeroko pojętego cierpienia, które jest naturalnym zjawiskiem motywującym do życia Prawdą. Ignorując je w pierwszej kolejności traci życiową energię, popada w permanentnego "doła". Jednakże zatwardziały egocentryk za nic w świecie nie przestanie kopać, dopóki nie doświadczy totalnych, dramatycznych konsekwencji.

   Jedynym skutecznym antidotum poza cierpieniem, mogącym na stałe wyprowadzić nas z drogi donikąd jest edukacja i zwiększanie samoświadomości. By zahamować lawinę destrukcji musimy dokonać zasadniczego wyboru, nawrócenia w oparciu o uniwersalne wartości. Innymi słowy musimy zacząć żyć w duchu Miłości. Na poziomie osobistym będzie to skutkowało upragnionym, trwałym dobrostanem począwszy od psychiki na warunkach egzystencjalnych kończąc. To jedyna uprawniona droga do spełnienia. Ignorancja w tym zakresie sprawia, że niechybnie pojawiają się na naszej drodze dramaty, psychiczne kryzysy, społeczne tudzież osobiste konsekwencje. Przy braku opamiętania nastąpi totalna zapaść naszej egzystencji. Jeżeli w porę zrozumiemy gorzką lekcję i zawrócimy z drogi autodestrukcji, oszczędzimy sobie oraz najbliższym wiele bólu. Będziemy w stanie odnaleźć ścieżki wyjście z jarzma cierpienia. Nie sposób się przed nim zabezpieczyć będąc egocentrycznie usposobioną osobą, nawet poprzez nagromadzenie ogromnych zasobów. Komfort życia objawia się na poziomie wewnętrznego odczuwania, który jest zależny od stanu ducha jakim żyjemy. Wystarczy zatem dokonać właściwego wyboru miast gonić za płonnymi zyskami.

  Podsumowując analogie opisywanych nurtów. W obu, tak w TDP jak i w Chrześcijaństwie zaleca się bycie zaangażowanym, pozytywnym kreatorem życia. Czyli zadbanie o jakość relacji, a przede wszystkim własny moralny rozwój. Dzięki takiej postawie osiągniemy poczucie głębokiego sensu istnienia i zapobiegniemy wielu potencjalnym dramatom. Oczywiście nie da się wyeliminować z życia wszystkich, chociażby ze względu na jego złożoność, interakcje z innymi jego uczestnikami. Jednak świadomie adaptując wartości moralne, kryzysy jakich doświadczymy na drodze własnej transformacji będziemy mogli łatwo przekuć przykre doświadczenia na pozytywny skutek.

Czemu to wszystko ma służyć ?

  

Najistotniejszymi owocami życia każdej rozumnej istoty nie są zasoby materialne czy abstrakcyjne w postaci naukowej wiedzy. Żyjemy głównie po to, by doświadczać wzajemności, odczuć powstających w środowisku relacji, głównie wzajemnej więzi. Dlatego życie uformowało się w taki a nie inny sposób. Stało się środowiskiem, w którym mogą zachodzić relacje osób. Zachodzą one również w wymiarze duchowym, z którego życie czerpie wzorce oraz moc do ekspansji. Świat owładnięty duchem egocentryzmu oczywiście zaprzecza tej prostej prawdzie. Musi tak czynić ze względu na własne status quo. Duch jaki zapanował na świecie jest wyrazem pierwotnego buntu jakiego się dopuściła istota duchowa zwana w tradycji katolickiej Lucyferem. Jego popęd do samostanowienia stał się zalążkiem egocentryzmu. Zerwał on wszelkie więzy zależności, również Miłości, tworząc destrukcyjne warunki egzystencji w atmosferze permanentnego konfliktu interesów. Tu leży klucz do zrozumienia egzystencjalnych podziałów, czyli dramatycznej rzeczywistości jaką sobie stworzyliśmy obecnie. Powstały zjawiska, których pierwotnie nie było, jak pogarda, obojętność, hedonizm, uzależnienia i wiele innych. Wykluczają one możliwość uformowania się jakichkolwiek więzi, nawet tych uznawanych od wieków za fundamentalne czyli rodzinnych. Ta elementarna wspólnota jest od zarania człowieczeństwa środowiskiem formującym podstawy społeczności. Dobrze funkcjonująca rodzina utwierdza poczucie egzystencjalnego spełnienia, prowadzi do osobistej jak i społecznej harmonii. Jednak samo jej założenie nie gwarantuje, że skutkiem będą w pełni wykształcone osoby. Do pozytywnego oddziaływania rodziny niezbędne jest poczucie wspomnianej więzi, którego obecnie zupełnie brakuje. Nie sposób go wytworzyć bez przyjęcia sposobu bycia w oparciu o zasady i wartości, które mają swoje źródło w Miłości. Powyższe prawo dotyczy zresztą każdej społeczności. Trwałość relacji w każdym środowisku opiera się bowiem na tym samym poczuciu. Wytwarzając je realizujemy jedyny cel, jakiego przenigdy nie możemy zaniechać. Wcielamy w życie ducha Miłości. Nie oznacza to jednak duchowej unifikacji. Nie chodzi byśmy stali się "jednią" zatracając po drodze swoją osobistą tożsamość. Więzi nie wykluczają istnienia autonomii osób posiadających prawo do ustanawiania własnych granic. Pewnie się teraz narażę wyznawcy niejednej denominacji chrześcijańskiej gdy napiszę, że prozaiczna więź tak w wymiarze duchowym jak i społecznym jest głównym celem nauczania Jezusa Chrystusa. Aczkolwiek nie zamierzam dyskredytować potrzeby religijnego przeżywania wiary w takiej czy innej formie. Bowiem do Prawdy, szczególnie gdy człowiek jest pogrążony w egocentryzmie nie sposób dojść skokowo. Duch Święty przejawia swoją obecność w każdej wspólnocie ochrzczonych osób. Wspólnota wiary, nawet ta złożona z egocentryków tworzy podstawowe środowisko dla transformacji osobowości ku Miłości. Pamiętajmy jednak, że na końcu naszej formacji wspólnotą powinna stać się cała ludzkość. Tylko tak ukierunkowana wiara pozwoli dotrzeć do istoty Prawdy i ją w pełni zrozumieć. W każdej hermetycznej wspólnocie prędzej czy później dochodzi do moralnych wypaczeń. Nie nawołuje jednak w tym miejscu do nagłego zlikwidowania kultur czy wspólnot religijnych. Zachęcam do zaprzestania pogardy dla innych kultur, tym bardziej jeżeli samemu ma się wąski pogląd na rzeczywistość. Gdy tak będziemy postępować stopniowo dojdziemy do celu, jaki wyznacza nam Miłość.

Dlaczego preferuje chrześcijaństwo ?

   Jego paradygmatem są wartości będące oczywistym antidotum na egzystencjalne dramaty. Jego wpływ sprawdziłem osobiście na przestrzeni długiego okresu swojego życia. Chrześcijaństwo rozumiane jako zbiór ewangelicznych wartości stoi w opozycji do mojego egocentryzmu, ale nigdy do mojego człowieczeństwa. Naturalnego, jakiego będąc na tym świecie chcielibyśmy doświadczać od innych. Niektóre filozofie wschodu preferują inne podejście do rzeczywistości, nie przywiązując zbytniej wagi do osobowości człowieka jako niby zjawiska ulotnego a czasem wręcz niepożądanego w dojściu do oświecenia. Robią tak dlatego, gdyż zupełnie nie radzą sobie z wytłumaczeniem istoty zjawiska cierpienia. Egocentryzm traktują jako niezbywalną naturę osobowości ludzkiej zatem starają się doprowadzić do anihilacji obu. Życie w ludzkim ciele nie jest dla nich szkołą, lecz raczej karą za ignorancję, definiowaną jako brak oświecenia, wiedzy czy duchowego rozeznania. Już dawno doszedłem do zrozumienia, że chcąc poznawać Prawdę należy przestać szukać jej w oderwanych od rzeczywistości filozoficznych czy światopoglądowych mrzonkach. Przyczyną naszych, egzystencjalnych niepowodzeń jest nasz egocentryzm i wynikające zeń deficyty Miłości, koniec kropka. Egocentryzmu można się wyzbyć, aczkolwiek trzeba przejść trudny dla jego natury proces transformacji, której inicjatorem jest cierpienie.  Tak naprawdę nie ma żadnych innych przeszkód do osiągnięcia dobrostanu istnienia jak absolutna pogarda dla cierpienia. Żadne miraże typu nirwana, mistyczne oświecenie, cuda na kiju postulowane przez różnorakie światopoglądy nie zastąpią nam prozaicznej szkoły życia. Nie trzeba zatem uciekać od tej rzeczywistości tylko dlatego, że istnieje w niej zjawisko cierpienia. Powinniśmy raczej znaleźć odpowiedź dlaczego ono jest, zrozumieć przyczyny, a po ich rozpoznaniu otworzyć się na jego dezintegrujące egocentryzm oddziaływanie. Tylko Jezus Chrystus mówił o tym wprost i swoim życiem potwierdził autentyczność swojego nauczania. Nie da się osiągnąć oświecenia, zbawienia czy jak kto woli życia wiecznego decyzją spaczonej hedonizmem woli, intelektualnym dociekaniem czy mistycznymi uniesieniami. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że egocentryzm zabieramy ze sobą gdziekolwiek się znajdziemy po śmierci, gdyż jest on głęboko osadzony w naszej istocie. W samej świadomości, która do jakiejkolwiek zmiany potrzebuje środowiska w postaci warunków jakie stwarza życie tu na Ziemi. Być może dlatego istnieje zjawisko reinkarnacji, w które osobiście wierzę. Aczkolwiek nie uważam je za egzystencjalną wartość, gdyż jeżeli nawet powracamy to nie kontynuujemy poczucia tożsamości. Za każdym razem musimy toczyć nową walkę o własne przetrwanie i odnaleźć swoją tożsamość niejako od nowa. Nie sposób też nie wspomnieć o karmicznych obciążeniach, dotykających nas od coraz wcześniejszych lat życia. Cała ta kołomyja dzieje się do czasu, aż zdołamy wybrać odpowiednie warunki życia, w których zdołamy uczepić się Prawdy i rozpocząć proces budowania trwałej tożsamość. Osobowości, której nie zdołają zdezintegrować żadne egzystencjalne czynniki, nawet śmierć ciała. Póki się tak nie stanie, sami będziemy dla siebie źródłem światopoglądowego szowinizmu, oportunizmu, powątpiewania, niechęci do zmiany przekonań, a nawet pogardy dla trudów życia i wzrastania. Bez zmiany własnego nastawienia do życia jakikolwiek progres w Miłości będzie nieosiągalny. Wiem jak trudno jest zaufać życiu, gdy jest się pogrążonym w egocentryzmie. Aczkolwiek z pomocą Jezusa Chrystusa jest to możliwe.

Dlaczego więzi są tak istotne ?

Są niezastąpionym środowiskiem zapewniającym dobrostan człowieka, szczególnie gdy jest on na początkowych etapach budowania tożsamości. Więzi wykształcają w nas pro społeczne cechy charakteru. Uzdalniają nas do harmonijnego współżycia, stanowią podstawę dla pozyskiwania kompetencji społecznych i tworzenia trwałych relacji opartych na Miłości. By w pełni wykorzystać Jej potencjał potrzebne jest odejście od szowinistycznej mentalności, osądów, wąskich przekonań. Odchodzenie od tych skłonności stanowi istotę i cel wertykalnego rozwoju. Ignorancja tak rozumianego rozwoju zamyka drogę do osiągnięcia trwałego, egzystencjalnego dobrostanu.

Czy jest w ogóle możliwa gruntowna zmiana percepcji rzeczywistości ?

Owszem, aczkolwiek droga do tego nie jest prosta ani chętnie podejmowana. Miast deliberować, trzeba wyprzeć się siebie takim jakim się jest, stanąć w obliczu Prawdy i z ufnym sercem otworzyć się na Miłość. Taka postawa stanowi szczytowe osiągnięcie mądrości. Gdyż bycie mądrym nie oznacza doskonałości w powszechnym rozumieniu tego pojęcia, lecz zdolność do dokonywania właściwych wyborów.

Czym lub kim jest Prawda ?

   W znaczeniu uniwersalnym pierwszą myślą jaka mi się nasuwa jest ta, iż jest to autentyzm percepcji zgodny ze stanem rzeczywistości. Aczkolwiek percepcja może być jednowymiarowa albo mieć poszerzony zakres odbioru. Duchowa Prawda stanowi absolutną rzeczywistość, bez ideologicznej, mentalnej, religijnej czy światopoglądowej interpretacji. Żeby uzmysłowić o czym piszę, przytoczę przykład Słońca. Bywało w historii, że postrzegano je jako satelitę Ziemi, zresztą uważaną kiedyś za płaską. Sądzono nawet, że na noc Słońce zanurza się gdzieś w otchłani niebytu. Takie kłody w rozumieniu Prawdy rzuca i będzie to rozbił zawsze, egocentryczny umysł. Przytaczając powyższe chcę powiedzieć, że zgłębianie Prawdy umyka jego kompetencjom. I myli się ten kto sądzi, że dzisiaj ta teza jest już nieaktualna, bowiem osiągnęliśmy wysoki stopień rozwoju. Egocentryczny umysł bez względu na stan wiedzy jest podatny na kreatywne wyjaśnianie, kreowanie zawiłości, aczkolwiek trudno mu przychodzi poprzestać na prostocie, zaufać odczuciom, głębiej "zajrzeć" do rzeczywistości. Prawdą oczywistą dla każdego otwartego umysłu jest, że sens emanacji życia istnieje. Prawda wyraża swoje istnienie poprzez naturę, ale najpełniej w interakcjach pomiędzy samoświadomymi bytami. Zatem do Prawdy dochodzimy drogą pogłębiania świadomości życia, otwartego jego doświadczania całym sobą, poprzez retrospekcję własnych fizycznych ale również psychologicznych odczuć. Nie można usiąść wygodnie na fotelu i zawęzić zgłębianie jej do dedukcji, czy nawet dyskusji. Niektórzy z nas na pewnym etapie rozwoju tego potrzebują. Nie zastąpi to jednak wspólnotowego przeżywania. Prawda, która wyzwala człowieka z jego własnych miraży i zamyka chęć dalszego jej dociekania zawiera się bowiem w prostocie Miłości.  

Skąd wniosek, że Prawda istnieje również na poziomie absolutnym ?

Dla mnie jako człowieka od młodych lat, całym sercem poszukującego Prawdy sprawa jest oczywista. U schyłku życia mogę stwierdzić z całą pewnością, że nie zawiodłem się i jestem spełnionym w zakresie jej rozumienia. Słowa Jezusa Chrystusa, który sam mieni się Prawdą, Drogą i Życiem okazały się w dla mnie autentyczne. Doświadczyłem bowiem różnych aspektów rzeczywistości, niezliczoną ilość dramatów. Dopiero, gdy przyjąłem jego słowa za prawdziwe i zacząłem naśladować wartości, które sobą przejawiał, wówczas moja percepcja rzeczywistości pogłębiła się, uspokoiła się moja egzystencja. Kompendium tego staram się ująć na niniejszej stronie. Każdy może jednak a nawet powinien doświadczyć Jego wpływu osobiście miast zamykać się nań i życia w mroku ignorancji.

Dlaczego Prawda nie jest powszechnie dostrzegalna ?

Jest, aczkolwiek mało kto ją widzi bez interpretacyjnych zwierciadeł. Można ją najgłębiej zrozumieć i odczuć z perspektywy niezgłębionej samotności. Czy tego dla siebie chcemy ? Istnieją na świecie idee, które postulują możliwość a nawet konieczność porzucenia człowieczeństwa, żeby ją poznać. Wiem to, bo sam wpadłem jakiś czas temu w sidła takiego przekonania. Uznają oni tę rzeczywistość za źródło cierpień albo wynik ignorancji. Sami przy tym ignorują oczywistą prawdę, że wszystko dzieje się w jakimś celu. Życie ewoluuje kosztem ogromu czasu, przestrzeni i energii ku świadomym formom bytu nie po to, żeby na końcu człowiek uznał to wszystko za porażkę.  Nie da się rozwijać człowieczeństwa, więzi, dobrostanu nie wierząc w absolutną wartość społeczności ludzkiej, dobra i Miłości. Aczkolwiek ideolodzy zupełnie inaczej definiują słowo rozwój. Każdy na swój własny, racjonalny sposób.

Czym zatem jest idea ?

Z perspektywy Prawdy jest mentalną projekcją. W fizycznej rzeczywistości jest nurtem kreującym aktualne lokalne lub środowiskowe paradygmaty. Idea nigdy jednak nie jest w stanie usystematyzować wszystkich aspektów powszechniej rzeczywistości, a najczęściej od niej odbiega. Na podstawie ideologicznych paradygmatów próbuje się co prawda ją dogmatyzować, wyjaśniać, układać w logiczną całość, kodyfikować, scalić matematycznie czy naukowo. Wystarczy jednak zmienić nieco perspektywę postrzegania a wszystkie idee biorą w łeb, jak to się kolokwialnie mówi. Czegóż to rozum ludzki nie wymyśli, ileż wysiłku włoży człowiek w to, by uzasadnić swoje koncepcje.

Czyż nie lepiej otworzyć się na Prawdę ?

Ona dla egocentryka wcale nie jest taka różowa. Nie ma w niej Słońca, jest raczej mrok i wszystko co z mrokiem się wiąże. Unikamy pójścia na egzystencjalny żywioł, gdyż chcemy dla siebie wygód, przyjemności i zasobów, a nie konfrontowania się z własnymi demonami.

Jak zatem należy podchodzić do rzeczywistości ?

Jednym z postulatów chrześcijaństwa jest byśmy stali się jak dzieci. Po prostu zaufali życiu w prostocie i otwartości serca. Chociaż w dzisiejszych czasach nawet dzieciństwo zatraciło swój naturalny charakter. Między innymi w związku z degradacją rodziny, do której przyczynił się między innymi rozwój technologii odcinającej dzieci od relacji, naturalnej percepcji rzeczywistości. Kompetencji społecznych ani więzi nie sposób nabyć za pośrednictwem ruchomych obrazków czy kliknięć. Musimy powrócić zatem do trzeźwej percepcji, bez polepszaczy rzeczywistości. Niczego nie wypierać ze swojej świadomości, tylko szukać rozwiązań i wsparcia wszędzie gdzie się da. 

Jak wyjść z tego zaklętego kręgu cywilizacyjnych uzależnień ?

Musimy porzucić ideologiczne deliberacje i wrócić do krzewienia prostych, społecznych wartości, do wiary w dobro. Taka postawa, jeżeli jest szczera, nie pozostanie bez echa. Nastąpi gruntowna przemiana tak osobista jak i społeczna przywracająca poczucie estymy dla postaw budujących poczucie społecznej integracji. Naturalnym efektem tego będzie globalny dobrostan psychiczny, wróci jasność percepcji, wzrośnie wzajemne zaufanie.

Których wartości powinniśmy się trzymać ?

Tych, które jasno określają powyższe cele. Na pewno spełniają to kryterium wartości krzewione przez Chrześcijaństwo. Pozwala ono zrozumieć sens dramatów, a nawet cierpienia. Żadna ideologia czy inny światopogląd nawet tego nie próbuje zrobić. Co najwyżej podsuwają one sposoby na omijanie egzystencjalnych trudów szerokim łukiem, a nawet zalecają wyalienowanie się z tej rzeczywistości. Właśnie ze względu na obecność w niej tego zjawiska, z którym większość ludzi na świecie nie wie co począć. W chrześcijaństwie otrzymujemy zrozumienie życia takiego jakie jest, doświadczamy duchowego odrodzenia przy zachowaniu swojej osobistej tożsamości, wsparcia w obliczu wyzwań. Bez niego poznawanie prawdy o naszej kondycji moralnej może nas pogrążyć psychicznie. Dlatego Duch Święty, zwany również "pocieszycielem" jest nam dany do asystowania nam na trudnej drodze życia jako źródło nadziei. Tego w samej TDP niestety nie ma. Chociaż opisuje ona rzeczywistość i naturę człowieka adekwatnie do zastanej rzeczywistości, nie posada duchowego zaplecza.

O jakim Chrześcijaństwie mówimy ?

 Na pewno nie o Chrześcijaństwie zamkniętym w instytucjonalne ramy, wyobcowane wspólnoty, które stało się zaprzeczeniem wartości jakie powinno przejawiać. Istota wiary chrześcijańskiej wynosi standardy moralne na szczyt absolutu, na najwyższy możliwy do wyobrażenia poziom. Postuluje całkowite otwarcie się na powszechną rzeczywistość. Nakazuje zło dobrem zwyciężać, nie bacząc na doczesne straty czy poświęcenie. Jeżeli już walczyć to raczej ze swoimi ułomnościami natury. Zachęca do modlitwy za nieprzyjaciół, do poszerzanie więzi społecznych bez ograniczania się do rodziny, kasty czy wąskich wspólnot. Twierdzi, że ludzkość jest powołana do istnienia z Miłości i do Niej jest zobligowana. Musi zatem stać się jednością w znaczeniu globalnym, wiecznie trwającym, przekraczającym wszelkie bariery, a nawet śmierci. Tego wszystkiego nasz egocentryzm zdzierżyć nie jest w stanie, zatem z wielką chęcią odrzuca powyższą Prawdę.

Biorąc powyższe pod uwagę, jak i swoje osobiste doświadczenie rozwoju, postuluję nie jego pięć poziomów, lecz trzy główne etapy. Zamiana słowa "poziom" na "etap" jest u mnie zamierzonym zabiegiem mającym na celu wyeliminowanie mentalnych podziałów, skojarzeń z istnieniem wyobcowanych kast społecznych. Może to prowadzić do rozbicia w samym łonie człowieczeństwa, być zarzewiem kolejnych antagonizmów.

Zatem postuluję następujące etapy utworzone wedle kryterium, jakim jest przyjęty sposobu bycia :

- oportunistyczny, czyli bez woli uczestniczenia w jakimkolwiek procesie wertykalnego rozwoju tożsamości. Rolę inicjującą pełnią tu z automatu pejoratywne konsekwencje egocentrycznego sposobu bycia. Konkretnie prawo przyczyny i skutku wywołujące u osób nie respektujących społecznych reguł okresowe kryzysy. W naturalny sposób prowadzą one do stopniowej zmiany sposobu bycia. Mogą też wywołać efekt nastroszenia, przyjęcie postawy konfrontacyjnej. Mechanizmy obronne ego stojące w opozycji do wertykalnego rozwoju są tu jeszcze bardzo mocne. Zatem człowiek pierwotnie zintegrowany miast się poddać wznoszącej fali, zwykle mobilizuje wszystkie zmysły, by bronić swojego status quo. Egzystencja jest tu kojarzona jako pole walki co wyzwala wolę zmagania się z rzeczywistością. Innych ludzi akceptuje się więc uznaniowo, klasyfikując ich poprzez pryzmat podobieństw oraz własnych korzyści. Grupowanie się następuje w oparciu o rasę, więzy krwi, kasty, grupy etniczne. Wszystko to jest namiastką społecznej tożsamości opartej o jedyną wartość zdolną do trwałego jej ustanowienia, mianowicie Miłość. Pierwotne formy tworzenia namiastki społeczności pomagają jednak przetrwać w pierwotnych uwarunkowaniach życia. Dlatego tworzenie syntonicznych relacji tudzież grup nawet o silnie szowinistycznym charakterze ma swój egzystencjalny cel do spełnienia. Tworzy grunt dla dojrzałych jednostek do odbicia się, albo raczej do podjęcia decyzji "ja stąd spadam". Do jej podjęcia trzeba posiadać jednak odpowiedni stopień determinacji, która pojawia się u dojrzałych jednostek. Innymi słowy integracja w oparciu o instynkt przetrwania, wspólne wierzenia, jedność poglądu, wymianę korzyści, wspólnotę celu bez jej wartościowania ma egzystencjalną funkcję do spełnienia. Trzeba jednak powiedzieć wyraźnie, że celem może być między innymi grabienie czy wręcz niszczenie, chęć przejęcia władzy, zawłaszczenie zasobów ludzi słabszych, mniej sprytnych, spoza układu. Skąd my to znamy ? Moralność jest tu kojarzona z lojalnością, a pojęcie uczciwości określane jest zakresem przyzwolenia reszty grupy na odchylenia od widzimisię większości czy samego przywódcy. Większość zna powiedzenie, że "jak wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one". Innymi słowy w społecznościach tego poziomu dominuje tożsamość stadna, a moralność jednostki podlega racjonalnemu osądowi całej grupy. Jakiekolwiek wybicie się na indywidualność, przejawianie odmienności, jest tu traktowane jako wrogi akt zagrażający wspólnej integracji. Jest więc traktowane z pogardą, dyskredytowane, ośmieszane, zastraszane a w skrajnych przypadkach anihilowane przemocą.

- spontaniczny, na którym człowiek szuka indywidualnego sposobu na życie, pragnie wybić się na samodzielność, stać się oryginalnym, być wyrazistym. Podświadomie wyczuwa bowiem, że to pozwoli mu wyjść z matni pierwotnego, opartego na bezwzględnych zasadach środowiska. Siłą rzeczy musi doprowadzić do dezintegracji "stadnego" albo "klanowego" poczucia tożsamości, co naturalnie wpędza człowieka w okresowy, egzystencjalny kryzys. Z psychologicznego punktu widzenia autentycznie cierpi, gdyż czuje się wówczas wyobcowany i odrzucony. Ów kryzys jest jednak nieodzownym etapem, gdyż stanowi podłoże dla rozwoju osobistego środowiska psychicznego. Dzieje się to poprzez zwiększoną intensywność psychologicznego przeżywania, które odbija głębokie piętno w pamięci. Tą drogą rozwija się między innymi wrażliwość, wartościują się postawy czy poglądy. Hamulcem dla docelowego rozwoju jest tu pojawiająca się tendencja do hedonizmu czy konformizmu. Bez wykrystalizowania się systemu wartości determinującego do wtórnej integracji społecznej, na zasadzie odczuwania więzi, indywidualizacja osobowości przenosi egocentryzm na wyższy poziom. Wręcz go utwierdza miast eliminować. Niektórzy, by to ukryć przyjmują pozory postaw prospołecznych, skłaniają się do religijnego zaangażowania czy kariery politycznej. Pozornie przeprowadzony proces budowania społecznej tożsamości sprawia, że progres rozwoju moralnego grzęźnie na mieliźnie samozakłamania, faryzejskiej obłudy. To zjawisko było obiektem największej krytyki Jezusa. Ludzie z tego środowiska doprowadzili też do Jego egzekucji. Nie krytykował On ludzi prostych, szczerze przejawiających swoje usposobienie. Lecz tych, którzy dokonali świadomego wyboru życia w zakłamaniu z pobudek czysto egocentrycznych. Na pierwotnym poziomie panowała przynajmniej iluzja więzi. Tutaj dokonało się zatarcie pierwotnej, stadnej tożsamości i nie powstało nic w zamian. Egzystencjalna indywidualizacja jako cel sam w sobie tworzy pole do tarć, racjonalnych sporów, konfliktów interesu. Jeżeli nie nastąpi społeczna integracja chociażby w oparciu o tradycję, estymę dla prawa i zasad społecznych, żadne demokratyczne procesy nie są w stanie wyprowadzić z tego miksu niczego konstruktywnego. A już na pewno doprowadzić do zrodzenia się trwałych więzi społecznych. Prawidłowo przebiegające procesy społeczne powinny odbywać się wedle kierunku, jaki nakreślają moralne zasady. Rozwój społeczny na tym poziomie musi odbywać się dwutorowo. Równocześnie z rozwojem indywidualnych cech charakteru, powinno budzić się zaangażowanie społeczne, wspierające tworzenie więzi społecznych. Natomiast równolegle powinno się eliminować ( w sobie ) wszystko co temu szkodzi. Spontaniczność czy pluralizm w odniesieniu do wartości sprzyja niestety powstawaniu patologii. Co sprawia, że siłą rzeczy nasila się intensywność pejoratywnych doświadczeń, a co za tym idzie również globalnych dramatów. Nikt nie potrafi wyciągnąć z tego dramatu właściwych wniosków. Spektrum zachowań społecznych jest już nazbyt szerokie. Otwierając się na totalną wolność bez stałego, utwierdzonego w Prawdzie systemu wartości trudno jest odnaleźć harmonię, poczucie egzystencjalnej stabilności czy odczuwania integralności społecznej. Egocentryk o takim stanie psychologicznym może tylko pomarzyć, a bez niego stopniowo ulega dalszej izolacji i destrukcji nawet własnej tożsamości. W obecnych czasach ten poziom stanowi iście kolorowy tygiel zachowań, wierzeń, wartości czy mniej lub bardziej kwiecistych postaw. Integracja grup nie może odbywać się tutaj już na zasadzie syntonii, czyli podobieństwa postaw czy charakteru osób. Tworzone są natomiast wspólnoty w oparciu o wyimaginowane, czy jak kto woli mentalnie wydedukowane systemy wartości. Są to z reguły ideologicznie ich protezy, które postulowanymi ideałami niekiedy wykraczają nawet poza egocentryczną świadomość. Jednak sztucznie wykreowane wartości możemy łatwo rozpoznać po tym, że zawsze prowadzą do powstania szowinistycznych, hermetycznych wspólnot. Wywołują też kolejne i kolejne podziały. W ramy swoich ciasnych poglądów owe społeczności starają się zagonić jak najszerszą społeczność. Oczywiście już nie maczugą ale za pomocą rakiet albo w białych rękawiczkach za pomocą mniej lub bardziej natarczywie przedstawianych argumentów. Należy w tym miejscu rozróżnić głoszenie Prawdy poprzez dawanie świadectwa czynem lub słowem, od czysto propagandowych, apodyktycznych aktywności. Wypatrzone wartości, nawet jeżeli zawierające jakieś aspekty Prawdy, możemy rozpoznać po tym, że nie sprowadzają one życia jako jednego, spójnego organizmu. Jako takie bywają podłożem do wytworzenia tradycji integrującej nieco szerzej społeczność, niż na zasadzie wspólnoty interesu. Nie potrafią jednak określić wspólnego mianownika dla całej ludzkości, zbyt dogmatyzują, stawiają fałszywe paradygmaty. Zatem wykluczają możliwość wytworzenia w globalnej świadomości poczucia więzi. Tylko Prawda potrafi tego dokonać, pomimo różnic jakie są w globalnej rzeczywistości. Bowiem ona przejawia się głównie w odczuciach i postawach, niż w mentalnych, socjologicznych czy filozoficznych koncepcjach.

- Zorganizowany, oparty na wyborze i adaptacji najwyższych wartości oraz na zaangażowaniu we wcielanie ich w życie. Na tym poziomie nic nie dzieje się samo i nie usłyszycie tu stwierdzenia "jakoś to będzie". Tu dokonuje się jasnych i definitywnych wyborów, bez możliwości powrotu do wcześniej zajmowanych pozycji. Na podstawie świadomej decyzji następuje między innymi pełna akceptacja dla procesu neutralizacji swojego egocentryzmu co ostatecznie osłabia jego wpływy. Wzrasta świadomość sensu własnej egzystencji, zrozumienie dla potrzeby wewnętrznych przemian psychologicznych. Następuje rozwój intuicji, autorefleksji, potrzeby doświadczania, nawet gdy oznacza to podejmowanie wyzwań czy nawet poświęceń. Wraz z pogłębiającą się świadomością Prawdy rośnie predyspozycja do przyśpieszenia rozwoju poprzez coraz bardziej radykalną zmianę sposobu bycia. Odczuwanie więzi społecznych jest niezbędnym etapem dla wtórnej integracji wyodrębnionej wcześniej ze "stada" autonomicznej osobowości. Połączenie w sobie esencji indywidualnej ze społeczną staje się celem w dążeniu do ostatecznej tożsamości, wykraczającej poza fizyczną rzeczywistość i czas. Środowiskiem powszechnie tu istniejącym jest oczywiście Miłość. Konkretnie przejawia się to poprzez odczuwanie duchowej więzi autonomicznych aczkolwiek akceptujących społeczną przynależność osobowości. Dla tak uformowanej osoby wspólnotą staje się cała ludzkość, bez klasyfikowania względem ras, kultur czy poglądów. Taka więź z całą pewnością nie jest dziełem ewolucyjnego przypadku. Ma swoje absolutne źródło, a raczej sama jest Źródłem życia.

Czy jest jakaś droga na skróty, czyli umożliwiająca przeskoczenie z poziomu pierwotnego na poziom Miłości. Uważam, że nie. Każdy z wyżej opisanych etapów ma swoją rolę do spełnienia. Są oczywiście światopoglądy, które postulują szybsze osiągnięcie celu. Aczkolwiek poprzez całkowitą anihilację wewnętrznego środowiska psychicznego czy osobowości. Miłość postrzega się tam jako bezosobową formę energii, zatem osobowość stoi dla nich na przeszkodzie do jej odczuwania. Praktykuje się w tych środowiskach wszelkiej maści medytacje mające na celu utożsamienie się z bezosobową formą egzystencji i wyzbycia się jakichkolwiek przywiązań do ludzkiej formy. Jest to o tyle pociągająca idea, że nie stawia w zasadzie przed człowiekiem żadnych wyzwań, obiecuje uwolnienie się od cierpienia przy jednoczesnym zachowaniu świadomości istnienia. Jak dla mnie tragiczna perspektywa trwania bez celu i bez jakiegokolwiek sensu. Ulegają jej niestety całe rzesze ludzi, oddających swoje człowieczeństwo praktycznie z własnej woli.

Wszelkie egzystencjalne procesy jakie zachodzą tak w globalnej jak również indywidualnej świadomości determinują do wyżej nakreślonej drogi rozwoju. Szeroko rozumiane zjawisko cierpienia odgrywa w tym niebagatelną rolę. Nie jest ono wynikiem przypadku ale również nie stanowi "boskiego bata" czy działania złych mocy. Jest naturalnym zjawiskiem, które przejawia się w sferze odczuć jako konsekwencja pogłębiających się deficytów Miłości.

Punktem zwrotnym w przejściu z transformacji bezwiednej do zorganizowanej są dwie grupy czynników. Pierwotnie jest to wspomniany wyżej  aspekt cierpienia, załamania nerwowego, zawiedzenia dotychczasowym przebiegiem życia, co przy sprzyjających okolicznościach prowadzi do pojawienia się woli jego przewartościowania. U człowieka będącego nieco wyżej na drabinie rozwoju, dajmy na to wrażliwego religijnie może to być radykalne nawrócenie na życie podłóg wskazań kodeksu moralnego w postaci przykazań, otwarcie się na chrześcijańskie przesłanie Jezusa, nawiązanie z nim głębokiej więzi. Natomiast osoba areligijna, aczkolwiek z rozwiniętym poczuciem etyki, uspołecznienia rozwija się naturalnie, poprzez zaangażowanie na rzecz prozaicznych potrzeb drugiego człowieka, rodziny tudzież szerszej wspólnoty. Taka postawa jest, nawet bez religijnych odniesień tożsama z Prawdą, bowiem eliminuje istotę egzystencjalnych problemów, którą jest egocentryzm. Do pewnego poziomu rozwoju taka postawa jest wystarczająca. Jednak dla osoby pragnącej utworzyć trwałe poczucie tożsamości, wejść w znacznie głębsze pojmowanie rzeczywistości niezbędny jest rozwój na poziomie duchowym.

Tak czy inaczej w obu przypadkach następuje podporządkowanie się tak w wymiarze osobistym jak również transcendentalnym uniwersalnym normom postępowania. Piszę o normach, które są powszechnie uznawane i darzone estymą w społecznościach. Są to między innymi prawdomówność, uczciwość, rzetelność, szacunek, lojalność. Oczywiście, by miały one pro rozwojowe działanie koniecznym jest trwała ich asymilacja. Obie drogi są z punktu widzenia Miłości tożsame, bowiem odnoszą się do pogłębiania jakości relacji do poziomu trwałych więzi. Naturalnie znajdziemy nawiązanie do tego w dekalogu jak również w etycznych kodeksach wychodzących naprzeciw przykazaniu Miłości. Reasumując, inicjacją wertykalnego rozwoju osobowości jest wybór jakiegoś aspektu szeroko pojmowanego dobra. W kolejnym etapie powinna nastąpić naturalna hierarchizacja uznanych wartości w oparciu o ich autentyczne, rzeczywiste pochodzenie. Wówczas rozpoczyna się etap formacji ostatecznej tożsamości. Dzieje się tak w kontekście pojedynczego człowieka, jak również całych grup społecznych. Wspólnoty bowiem również podlegają procesom dezintegracji pozytywnej. Weryfikacją dla tworzonych po drodze kolejnych struktur jest upływ czasu, trwałość konsolidacji poddawanej egzystencjalnym czynnikom. Gdy tożsamość jest oparta na najwyższej Prawdzie, a sposób bycia odzwierciedla zawarte w niej wartości, nic nie jest w stanie zachwiać poczucia dobrostanu człowieka czy szerzej wspólnoty, ani dokonać zmiany tożsamości. Potwierdzają to słowa samego Jezusa Chrystusa, które osobiście w swoim życiu potwierdziłem. Potwierdziły to również w kontekście wspólnoty dzieje Izraela czy Polski. Historia obu narodów przedstawia inicjację ich politycznego bytu poprzez przyjęcia konkretnych wartości. Oba doznawały powodzenia i Bożej protekcji gdy autentycznie im służyły, o czym możemy przeczytać w całym Starym Testamencie. Wspólnym mianownikiem tożsamości dla obu narodów była oczywiście osoba Boga. Tu rozumianego jako istota duchowa, od której wszelka egzystencja wzięła swój początek. Istotą tożsamości była wiary, iż owa istota pragnie wejść ze swoim stworzeniem w głęboką relację, a nawet więź Miłości. Zbudowana na tej wierze tożsamość pozwoliła obu narodom przetrwać długoletni okres dezintegracji i ponowne polityczne odrodzenie. W przypadku Izraela nastąpiło to po okresie prawie dwóch tysięcy lat, natomiast Polski po przeszło stu latach politycznego niebytu. Oba narody są postrzegane na świecie poprzez pryzmat tożsamości duchowej.

W dzisiejszych zdominowanych przez liberalny światopogląd czasach ochrona moralnej tożsamości przed czynnikami opozycyjnymi jest potrzebą chwili. Panuje bowiem powszechny sprzeciw wobec wartości wywoływany egocentrycznymi tendencjami społeczeństwa, łamane są kolejne normy i zasady w imię wolności. Dotarcie z Prawdą jest zatem prawdziwym wyzwaniem. Osobiście wierzę, że przestanie nim być, gdy w społeczeństwach zrodzi się duchowa więź i globalne zaangażowanie w życie wspólnotowe. Wówczas Prawda siłą rzeczy stanie się egzystencjalnym status quo. Bowiem więzi to Miłość w najczystszej postaci, a wszak Bóg jest Miłością. Tylko autentyczne poczucie wspólnoty i wzajemnej zależności zapewnią nam pełną ochronę przed egocentryzacją człowieczeństwa i kolejnym w dziejach potencjalnym rozbiciem społecznym.

W związku z powyższym Chrześcijaństwo jak i TDP postulują potrzebę adaptacji egzystencjalnych trudów, miast ich dyskredytację, odrzucanie czy wzbudzanie doń pogardy. Oba nurty zalecają wręcz świadome wykraczanie poza egocentryczną strefę własnego komfortu, obnażanie swojego hedonizmu, egocentryzmu, powściąganie ego i osłabianie w sobie biologicznych determinantów. Są nimi oczywiście pierwotne instynkty i popędy.

W kontekście wspomnianych nurtów trudem w pozytywnym znaczeniu jest wysiłek stawania się coraz lepszą wersją samego siebie, co wymaga zmagania się z własnymi ograniczeniami czy słabościami. Trudem dla egocentrycznej natury jest sam fakt zaangażowania się w cokolwiek, co wychodzi poza zakres przyjemności, samozadowolenia czy osobistych korzyści. Trudem dla niej jest również uznanie estymy dla relacji oraz wzajemnych więzi. To wszystko nie przychodzi z łatwością osobom stawiającym swoje potrzeby i oczekiwania na piedestale. Tylko pełna anihilacja egocentryzmu ma moc wyzwolenia od egzystencjalnych dramatów, które on generuje. Istotą naszej tożsamością staje się wówczas Miłość będąca jedynym źródłem pokoju w sercu i egzystencjalnego dobrostanu.

Obie drogi stawiają zatem wyzwania naszemu egocentryzmowi. Dają w zamian odczucie sensu istnienia i wiary w niezbywalną godność człowieczeństwa. Świadomość, że człowiek stanowi wartość absolutną jest bardzo motywująca. Szczególnie dla utrudzonych i sponiewieranych losem tudzież zagubionych osób, którym wydaje się wszystko stracone, a życie przegrane. Trudno w to uwierzyć, ale to oni są najbardziej predestynowani do realnych postępów na drodze wielopoziomowego rozwoju. Są naturalnie spragnieni bezpieczeństwa, sprawiedliwości, prawdy i pokoju. Gdy w końcu tego doświadczą wyzwalają się w nich ogromne pokłady wdzięczności ale również pokory. To ludzie doświadczeni przez los szerzej otwierają swoje serca na drugiego człowieka i są w stanie całkowicie przewartościować swoje życie, gdy doznają dobra od innych. Człowiek syty i zadowolony z siebie wręcz przeciwnie, ma zatrzaśnięte drzwi do swojego egocentrycznego serca.

Jedyną zasadniczą różnicę pomiędzy TDP a Chrześcijaństwem stanowi brak u tej pierwszej bezpośredniego odwołania się do konkretnej Prawdy, bez poznania której według mojej świadomości nie sposób zintegrować się w znaczeniu postulowanego w TDP piątego poziomu. Gwoli wyjaśnienia, gdy piszę ją z dużej litery mam oczywiście na myśli Jezusa Chrystusa, którego duchową spuściznę osobiście uznaję za swoją, a jego samego uważam za Mistrza i źródło mojego odrodzenia. To jest mój ostateczny wybór.

Wracając do kontekstu wcześniejszego akapitu. Kto z tych dwojga jest w stanie uwierzyć prawdzie objawionej przez Jezusa Chrystusa ? Kto posiada predyspozycje, by utożsamić się z dramatem Jego poświęcenia i oddać Mu cześć za ofiarę jaką poniósł ? Naturalnie osobowość uformowana w trudach i znoju. Sam taką jestem zatem doskonale zdaję sobie sprawę z tego co opisuję. Trudy wyrabiają w człowieku cechy, które predestynują do relacji z Bogiem. Ponadto doświadczone życiem osoby naturalnie są predestynowane do życia Miłością. I chociaż ono również wtedy bywa trudne, jednak tylko dlatego, że osoby autentycznie zintegrowane w oparciu o Miłość nie izolują się od reszty społeczeństwa, nie tworzą szowinistycznych struktur czy barier. Tylko taka postawa sprzyja rozwojowi człowieczeństwa w całej wspólnocie ludzkiej, tworzeniu globalnego poczucia wzajemnego braterstwa. Owo odczucie jako jedyne jest w stanie zapewnić wspólnocie ludzkiej poczucie najwyższego spełnienia i nadać najgłębszy sens naszemu istnieniu.

Dlaczego więc tak ważną rolę odgrywa indywidualna osobowość każdego z nas, skoro poczucie jedności stanowi cel naszej egzystencji ?

Gdyż indywidualne osobowości są istotnymi bytami dającymi możliwość wzajemnego potwierdzenia, odniesienia. W relacjach tworzą się zjawiska samo potwierdzające. Każda osoba tego potrzebuje, gdyż jak sama nazwa wskazuje, jest wyodrębnionym, autonomicznym i nade wszystko oryginalnym w sposobie wyrażania siebie bytem.  Istotą osobowości jest ograniczona do zmysłowej percepcji świadomość, autonomiczne odczucia i wolna wola rozumiana jako możliwość wyborów. Gdzieś jednak musi te cechy realizować. Posiada również takie determinanty jak ciało, psychikę, emocje, wrażliwość oraz na niższym poziomie automatyzmy w postaci instynktów i popędów. Wszystko adekwatnie do poziomu integracji. Zasady jakimi się kieruje lub ich brak określają wymiar duchowy do jakiego osobowość przynależy. Utworzenie więzi społecznych jest możliwe jedynie na wspólnej, duchowej płaszczyźnie, jakakolwiek by ona nie była. Jednak próbę czasu przetrwa tylko ta, która jest utworzona na fundamencie Prawdy. 

Współczesna cywilizacja, która odrzuca jakąkolwiek egzystencjalną współzależność jest synonimem skrajnego egocentryzmu. Panoszy się obecnie iluzoryczne przekonanie o wyemancypowanej pozycji jednostki od społeczeństwa, aczkolwiek z zachowaniem prawa do roszczeń względem niego. Co prawda egocentryczne usposobienie jest naturalnym etapem rozwoju u małych dzieci, bywa wtedy nawet zabawne i urocze. Jednak u pełnoletniej osoby stanowi o deficycie rozwoju, co bez wątpienia będzie źródłem licznych utrapień tak dla niej jak również dla otoczenia. Dojrzale ukształtowana osoba posiada wszak świadomość własnej podmiotowości, aczkolwiek rozumie prawo istnienia podobnych sobie podmiotów i je respektuje. Odbywa się to dzięki stałym zasadom, którym poddaje swoją indywidualność, oczekując podobnego zachowania od innych. One stanowią istotę granic niezbędnych do tworzenia zdrowych relacji. Akceptacja równości względem prawa oraz współodpowiedzialność za siebie nawzajem to dwa spoiwa w tworzeniu społeczności. Człowiek, który dąży do tworzenie partnerskich relacji doskonali swoje kompetencje społeczne. Dzięki temu zapewnia sobie psychiczny dobrostan. Dbanie o wysoką jakość relacji jest oznaką wysokiego poziomu integracji jak i wyrazem estymy dla samego człowieczeństwa. Dzięki wrażliwości społecznej osobowość napełnia się bogactwem życiowej treści w postaci odczuwania piękna, harmonii, zachwytu, przez co jest po prosty szczęśliwa. Innymi słowy doświadcza wszelkich pozytywnie kojarzonych odczuć. Większość z nas jednak nie rozumie w pełni, że spełnione życie przejawia się głównie w pozytywnych skojarzeniach, emocjach i odczuciach. Po to między innymi tworzymy wspólnoty, by ich doświadczać. Zawęża to jednak pozytywny oddziaływanie percepcji do szowinistycznych wspólnot. Prędzej czy później powinniśmy jednak podjąć drogę do rozwoju szerszej perspektywy, bez poszerzania której łatwo jest zamknąć się w odczuciu egzystencjalnego wyobcowania. A taka postawa nie uchodzi za mądrą.

Mądrość objawia się między innymi poprzez zaangażowanie w przekraczaniu własnych stref komfortu i barier. Jest wynikową własnego poświęcenia, odwagi w podejmowaniu wartościowych wyzwań, ilości egzystencjalnych doświadczeń, wytrwałości, zrealizowanych wyzwań, ale również godnie poniesionych porażek. Paradoksalnie poprzez pokorną postawę w obliczu porażki nabywa się najwięcej mądrości. Mądrość to zrozumienie, że wszystko co w życiu ma prawdziwą wartość nabywane jest w trudzie i znoju. Z mądrością zawsze idzie w parze postawa moralna, dlatego nie należy jej mylić z jakkolwiek wysokim poziomem inteligencji. Osoba inteligentna owszem wykazuje się zdolnością do rozsądnej kalkulacji i logicznego działania, aczkolwiek niekoniecznie musi je wykorzystywać w kontekście własnego czy społecznego dobra. Bowiem do tego potrzebne jest głębokie rozumienie egzystencjalnych praw. Inteligentny człowiek może być wręcz biegły w łamaniu zasad i okazywać się sprytem przy pozyskiwaniu zasobów kosztem innych. O takiej osobie nikt nawet nie pomyśli, że jest mądra, nawet gdy posiada tytuł profesora. W najgłębszym znaczeniu mądrość jest domeną człowieka otwartego, pro społecznego, pokornie usposobionego, aczkolwiek szanującego godność tak swoją jak również innych, odpowiedzialnego w czynach i powściągliwego w zakresie egocentrycznych potrzeb. Co ważne, mądry człowiek nie podchodzi do życia ze śmiertelną powagą, ani uchodzić za nieomylnego. W ocenie innych będzie uchodził za mądrego, gdy okaże im odrobinę empatii i wsparcia, a nawet zwyczajnego uśmiechu.

  Z powyższego wynika, iż zgłębiając naturę ludzkości możemy z całą pewnością stwierdzić, iż na poziomie osobowości nie jesteśmy homogeniczni, chociaż jako rodzaj stanowimy absolutną jedność. Ukształtowany na prawach Miłości charakter różni się bowiem zasadniczo od tego z poziomu pierwotnego, scalonego wokół pierwotnych instynktów i popędów. Dodatkowo sposób percepcji tego drugiego może być i z reguły jest zainfekowany wspomnianym na początku specjalnym pozycjonowaniem siebie w rzeczywistości, czyli egocentryzmem. Oczywistym jest, że poziom rozwoju osobowości wpływa na sposób jej interakcji z otoczeniem. Osoba wysoko rozwinięta postrzega siebie jako element większej wspólnoty i pod kątem jej dobrostanu podejmuje wszelkie aktywności. Nabyte kompetencje wykorzystuje jako wkład dla dobra większej wspólnoty. Osobowość pierwotna chce czerpać zasoby wyłącznie dla własnej korzyści lub w najlepszym razie zapewnić byt najbliższym. Wykształcony w Miłości charakter o wiele bardziej subtelnie reaguje na rzeczywistość, potrafi powściągnąć swoje potrzeby, szczególnie te wynikające z prymitywnych impulsów oraz instynktów. One u niego również występują z racji środowiskowych wpływów, gdyż naprawdę mądry człowiek nie izoluje się emocjonalnie. Cechuje go bowiem solidaryzm społeczny i wszelkie przejawy szowinizmu są mu obce. Taką postawę możemy nazwać prawdziwie miłosierną. Swoją wspierającą obecnością możemy przekazywać dobry przykład, redukować destrukcyjne tendencje. W pełni ukształtowany człowiek ogólnie rzecz ujmując realizuje najwyższe wartości moralnego kodeksu, czyli poświęca czas swojego życia i własne zasoby dla dobra innych. Wówczas jest niczym dom zbudowany na głęboko wkopanych fundamentach i przetrwa każdą konfrontację z rzeczywistością. Mówiąc metaforycznie nie pogrąży się w falach egzystencjalnych dramatów, nie podda wyimaginowanym poglądom czy nastrojom społecznym. On kreuje nową rzeczywistość mającą swoje źródło w MIŁOŚCI. 

W odróżnieniu od niego osoba zintegrowana na pierwotnym poziomie nie jest w stanie oprzeć się najmniejszym impulsom własnych instynktów ani tym bardziej nabrać dystansu względem nastrojów społecznym czy przeciwstawić szkodliwym społecznie obyczajom. Nie zrobi niczego, czego nie robi reszta, gdyż jego poczucie integracji jest silnie sprzężone z instynktem "stadnym". W grupie realizuje podstawowe potrzeby i nie czuje zbytniej potrzeby eksponowania swojej indywidualności w zakresie wychodzenia przed szereg, a już na pewno nie zamierza stawać w opozycji do pierwotnych zachowań.

Jak widzimy powyżej życie stwarza wszelakie możliwość spełniania. Problem zaczyna się, gdy przygniatająca większość postaw, szczególnie ludzi mieniących się elitami cechuje egocentryzm. Czara goryczy przelewa się, gdy całe masy egocentryków zaczyna wręcz tworzyć własną kulturę, gdy narzuca całej społeczności swój światopogląd. Zawsze dochodzi wtedy do skrajnych patologii. Na całe szczęście amoralne społeczeństwo prędzej czy później, ale sprowadza na masy atmosferę zagrożenia, egzystencjalnej niepewności. Pierwsze symptomy tego można dostrzec, gdy  instytucje przestają harmonijnie funkcjonować. Na szczęście istnieje zjawisko postrzegane jako cierpienie, które koryguje egzystencjalne zachowania i budzi do życia w Miłości. Piszę na szczęście, bo chociaż bezwzględność skrajnie egocentrycznego środowiska jest dla większości z nas oczywista, to jednak dla nielicznych oczywisty jest pozytywny aspekt zjawiska grozy jaki ono prędzej czy później generuje. Rozwrzeszczane warcholstwo, roszczeniowość, poczucie pogardy, zanik jakiekolwiek więzi są czynnikami ściągającymi na społeczeństwo cierpienie. Taki stan społeczeństwa sam w sobie stanowi karę za odejście od egzystencjalnych praw ale również motywację dla  ignorantów do szukania dróg wyjścia z matni jaką sami tworzą. Wszyscy oni szukają własnej wygody nie bacząc przy tym na sytuację człowieka obok. A przecież podłożem każdego indywidualnego komfortu życia jest powszechnie panujące poczucie bezpieczeństwa. Powiem to całkiem otwarcie. Dla człowieka ignorującego zasady moralne egzystencjalny dobrostan jest nieosiągalny, chociażby posiadł wszystkie majątki tego świata. Z całą pewnością nie ominą go dramaty i cierpienia mające za zadanie wywołać u niego pragnienie uwolnienia się z matni własnej chciwości.  Jeszcze raz to powtórzę. Każdy dramat jaki nas dotyka jest wynikiem naszej własnej ignorancji i ma nas zmotywować do wertykalnego rozwoju.

Dlaczego więc wciąż odwleka się to w czasie ?

Bowiem obecna cywilizacja nie szczędzi wysiłku by obejść konsekwencje swojego egocentrycznego sposobu bycia. Multiplikuje instytucjonalne protezy, wynajduje sposoby usuwania skutków, jednak absolutnie nie zamierza zagłębiać się w podstawową przyczynę istniejących dramatów. Jak każda w przeszłości, która próbowała przetrwać na kulawych zasadach zapewne upadnie pod naporem masy krytycznej dramatów społecznych, które sama wywołuje. Symptomy tego upadku już są dostrzegalne dla wykształconego moralnie człowieka. Zawsze w historii było tak, że dopiero społeczność doświadczona dramatami jest skłonna dokonać przewartościowania życia i powrotu do elementarnych zasad moralnych. Przyzwalając na panoszenie się egocentryzmu "zwijamy się" pod wieloma aspektami, również liczebnie. Brak etycznie wykształconych elit zawsze skutkuje upadkiem, nie mam co do tego cienia wątpliwości. Upadniemy i my pod ciężarem bezczelnego warcholstwa jaki obecnie się panoszy. Gołym okiem widać jak zamykamy się coraz bardziej w sobie gdyż przestajemy sobie ufać i wciąż pogłębiamy światopoglądowe podziały. Deficytowym zjawiskiem staje się wrażliwość społeczna. Duchowość chrześcijańska jest oczywiście ośmieszana, redukowana do reliktu z przeszłości. Dla współczesnych zasady jakie są w nim zawarte nie stanowią żadnej wartości. Panoszą się liczne światopoglądowe konflikty, w skrajnych przypadkach przejawiające się fizyczną walką. Najlepiej to zjawisko widać oczywiście w polityce. 

Niestety brak estymy dla zasad wpływa dzisiaj również na wychowanie i edukację kolejnych pokoleń. Co bardziej wrażliwe społecznie osoby patrzą na to z wielkimi obawami o naszą przyszłość już nie jako naród, a ludzki rodzaj. Wygodnictwo zaczyna bowiem przekładać się na dzietność społeczeństw.  Osoby wychowywane bez wpajanej estymy dla zasad nie będą zdolne do podjęcia jakiegokolwiek wyzwania. A już na pewno do wzięcia odpowiedzialności za drugiego człowieka, co jest podstawowych czynnikiem integrującym społeczeństwo. Zatem szerzenie elementarnych wartości i zasad staje się palącą potrzebą.

O jakich wartościach mówimy ?

Chodzi o szeroko pojętą estymę relacji, więzi, pracy, odpowiedzialności, uczciwości, prawdomówności, troski o środowisko społeczne. Na fundamencie powyższych zasad powinniśmy kształcić młode pokolenia i stworzyć im warunki do prawidłowej integracji osobowości w trwałych rodzinach. Tak uformowane społeczeństwo jest ukoronowaniem naszego powołania do człowieczeństwa. Tylko w pełni wykształcony człowiek jest zdolny całym sobą uosabiać Miłość, która jest jedynym źródłem szczęścia. Bóg jest Miłością. Jeżeli ktokolwiek wątpi w te słowa, niech wytłumaczy fakt istnienia Miłości w kontekście ewolucji. Postawa Miłości stoi bez wątpienia w opozycji do poglądów naukowych absolutyzujących naturalny dobór według kryteriów przetrwania, co zawsze odbywa się kosztem innych. Nie chce jednak deprecjonować ewolucji jako faktu ani instynktów, które są naturalnie wpisane w proces rozwoju. Poddane są im jednak  tylko byty pierwotne, które egzystują w świecie zdominowanym siłami natury. Umożliwiają im adaptacje do trudnych warunków środowiskowych motywując do walki o byt podlegający oczywistym zagrożeniom. Jak już wspomniałem wcześniej, dzieje się tak z zamierzonego powodu do pewnego momentu. Do czasu, aż człowiek pragnący wydostać się z matni natury napotka na szklany sufit. Gdy zrozumie, że wydostanie się z determinizmu natury jest możliwe jedynie na gruncie rozwoju duchowego, asymilacji systemu wartości w oparciu o moralne zasady. To wciąż niestety nie dla wszystkich jest oczywiste. Dlatego też istnieje ogromny opór w kwestii uznania Prawdy w społeczeństwie. Chociaż nie wydaje się ona na tyle złożona ani absurdalna, żeby stanowiła dla przeciętnego umysłu problem.  Stanowi jednak przedziwne tabu w globalnej świadomości. Osobiście pragnę je nieco przełamać, gdyż uważam, iż posiadam zdolność do syntezy egzystencjalnych zjawisk i rozumienia ich podłoża. Takich kompetencji nie nabywa się na uniwersytetach. Są one raczej wynikiem wielu doświadczeń, czasami bardzo trudnych. Wynikają z pragnienia zrozumienia, co tak naprawdę się wokół nas dzieje.  Jak każdy uczciwy badacz pragnę też poddać swoje przemyślenia krytycznej weryfikacji społeczeństwa, czyli Was. Pomimo świadomość, że narażam się na przy tym również na personalne ataki. Póki co jest cisza, zatem zasięgi mojej aktywności są znikome. Piszę, gdyż przynagla mnie do tego własne sumienie i dostrzeganie jak bardzo niezbędnym staje się pomoc w zrozumieniu naszego dramatycznego położenia. Zdaję sobie jednak sprawę, iż wciąż dominuje w nas potrzeba integracji stadnej, kreowanej przez media. Nie wystarczy więc dotarcie z tematem do jednostek. W najlepszym razie spowoduje to tworzenie jak to przeważnie bywało, klubów dyskusyjnych na poziomie intelektualnym. Mamy już wystarczająco dużo filozoficznego bełkotu, który napotyka ze strony egocentrycznych odbiorców na duży popyt. Gdyż stwarza pozory własnego rozwoju i odwleka w nieskończoność podjęcie się prawdziwych wyzwań. Zgłębianie filozoficznej wiedzy w żadnym wypadku nie przyczyni się do wykształcenia nowej, głęboko moralnej postawy czy reintegracji osobowości na wyższym poziomie człowieczeństwa. Potrafi wręcz całkowicie zablokować proces wychodzenia z egocentryzmu wbijając w pychę posiadania rzekomej, istotnej wiedzy. Nasza wola rządzi się zupełnie innymi prawami i jest skłonna do działania jedynie na podstawie silnego egzystencjalnego bodźca, a najczęściej globalnego dramatu. Więc oczywistym jest fakt, że u egocentrycznego człowieka budzi to odczucie wrogości. Już samo czytanie o tym jest dla niego przykre. Jestem całkowicie pewien, że u wielu z Was moje słowa wywołują niemały dyskomfort, a nawet lęk czy psychiczne rozbicie. To jest paradoksalnie pozytywny efekt pogłębiania  samoświadomości. Zdaję sobie doskonale sprawę, iż powściągnięcie hedonizmu nie jest zadaniem prostym, ani powszechnie podejmowanym. Następuje bowiem poprzez zaparcie się samego siebie, własnych potrzeb, a często również aspiracji. Tak rozumiany rozwój stoi w oczywistej opozycji do egocentryzmu, dla którego taka droga rozwoju jest delikatnie mówiąc odrzucająca. Dlatego lepiej jest czasem nie być na początku nazbyt świadomym, by się nie zniechęcić i nadal wypierać prawdę o sobie. I nieważne jest wtedy, iż przy okazji wyzbywamy się poczucia sensu własnego istnienia. Żyjąc w samozakłamaniu żadna prawda nie ma to większego znaczenia. Dla pokrzepienia napiszę, że nie wszystko w kwestii rozwoju musi przebiegać tak dramatycznie i złowieszczo. Bowiem żyjąc w dobrze prosperującej społeczności ulegamy rozwojowi w naturalny sposób, podlegając jej pozytywnemu wpływowi. Dlatego warto zabiegać o to, by taką społeczność w przyszłości stworzyć. Na każdym etapie ewolucji rozwijaliśmy się w oparciu o obserwację i naśladownictwo. Powstają wówczas odpowiednie struktury neuronalne niejako w odpowiedzi na bodźce, doznania czy odczucia zmysłowe. Taka jest natura rozwoju człowieka na poziomie fizycznym, który to rozwój przebiega identycznie również w świecie zwierząt. Oczywiście mam tu na myśli naczelne gatunki. Zatem więzi stadne czy jak w naszym przypadku społeczne stanowią podstawowy czynnik pro rozwojowy dla jednostki. To na podstawie obserwacji wytwarzają się w mózgu tzw. neurony lustrzane przypisane do konkretnych funkcji postrzeganych jako zdolności, również społecznych. Dzieje się tak na poziomie organicznym poza wpływem woli czy intelektu. Tak rozwija się np. zdolność do empatii, czyli umiejętność odczytywania stanów emocjonalnych innych ludzi. Zatem dzięki prawom ewolucji tworzyły się również zalążki humanizmu. Aczkolwiek z moralnością w pełnym tego słowa znaczeniu mamy do czynienia dopiero wtedy, gdy rozumienie stanów przekłada się na reakcję wyższego rzędu. Czyli gdy nie reagujemy adekwatnie tylko jesteśmy zdolni do powściągnięcia się w oparciu o zasady. Taka postawa jest powszechnie kojarzona z duchowością i uniwersalnym zjawiskiem dobra. Tym mianem naturalnie określamy postawę woli przynoszącą dobrostan wszystkim, nie wyłączając oczywiście siebie, aczkolwiek również tę eliminującą destrukcję i niesprawiedliwość. Zdolnością do takiej postawy cechują się osoby z reguły uduchowione, głęboko doświadczone, z trwale wykształconym na podstawie osobistych dramatów zbiorem zasad. Dzięki nim zdołali przekształcić sposób własnych reakcji. Zatem unikając trudów, frustracji, ogólnie wszelkiego dyskomfortu nigdy nie staniemy się w pełni ukształtowanymi moralnie, wrażliwymi osobami. Tym bardziej wytrwałymi w realizacji dobra. Takie osoby stanowią prawdziwe elity, aczkolwiek o nich nie usłyszycie raczej w globalnych środkach masowego przekazu. Ich wpływy są persona non grata w świecie zawładniętym przez liberałów. W dodatku są one niestety deficytowym dobrem w dzisiejszych egocentrycznych czasach promujących indywidualizm oraz konformizm. Na podsumowanie wątku pragnę polecić książkę neurochirurga prof. Christiana Keysersa pod tytułem "Empatia". Opisuje on działanie i rozwój mózgu od czysto naukowej strony. Wynika z niej, iż jesteśmy istotami o głęboko ukonstytuowanych potrzebach prospołecznych, które to potrzeby wręcz obligują do wykształcania w sobie zdolności do tworzenia trwałych relacji i posiadania zasad.  Chcąc przechodzić do coraz wyższych poziomów interakcji społecznych musimy asymilować z zewnątrz odpowiednie wartości i postawy moralne. Tylko wtedy dochodzi do rozwoju globalnej społeczności, przekraczającej egocentryczną naturę jednostek. Powinno się to odbywać w procesie wychowania, w zdrowo (nie syto, idealnie czy sielankowo zakładam) funkcjonujących rodzinach i społecznościach, w których autentyczne elity "zapalają" innych do rozwoju oraz nadają mu kierunek.  Niezbędne jest przy tym odczuwanie więzi, bez której cały proces ulega zahamowaniu. To właśnie one sprawiają, że trudny proces przemian społecznych i osobistych przebiega naturalnie, w sposób oczywisty. Ignorancja tej prawdy przynosi dramatyczne w skutkach konsekwencje. Akceptacja amoralnych zachowań i partykularnych korzyści jednostek przyczynia się do szerzenia patologii i cierpień ponad masę krytyczną.  Życie rozwiązuje ten problem naturalnie, poprzez motywujące do społecznego przebudzenia zjawisko globalnego dramatu i przecięcie zaropiałych ran. Tym bardziej doceniam fakt, że poznałem założenia teorii Dezintegracji Pozytywnej. Poznanie ich pozwoliło mi w pełni zrozumieć otaczającą rzeczywistość i zaakceptować nieuchronne procesy. Autor wyjaśnia nie tylko od strony psychologicznej ale wręcz naukowej jaki sens ma trud istnienia. Z przyjęciem jego punktu widzenia nie miałem najmniejszych problemów, gdyż osobiście nieraz doświadczałem progresu swojego człowieczeństwa po przejściu dramatycznych doświadczeń. Jest to dla mnie zatem fakt oczywisty, absolutnie nie do zakwestionowania. Jako chrześcijanin motywowałem się religijnymi zasadami. Jednak od jakiegoś poziomu rozwoju zacząłem przejawiać potrzebę potwierdzenia naukowego, psychologicznego, by uwolnić się od dogmatyzmu religijnego. Często niespójnego nawet w poszczególnych denominacjach chrześcijańskich. Ich zgoła odmienne interpretowanie otaczających nas zjawisk, szczególnie cierpienia, które jest darzone estymą w chrześcijaństwem dawało mi zawsze do myślenia. Intelektualne zrozumienie jego roli jest chyba najistotniejsze dla akceptacji prozaicznej egzystencji, pełnej monotonii a nierzadko dramatycznych doświadczeń. Przede wszystkim musi do nas dotrzeć, iż przyczyną wszystkich cierpień jest głęboko zakorzeniony w nas egocentryzm. Zatem zrozumienie, że nie żyjemy dla permanentnego samozadowolenia jest najistotniejszym odkryciem mającym absolutne znaczenie. Przenigdy nie wolno przywiązywać się do wyłącznie przyjemnych doznań oraz ignorować tych wynikających z osobistych wyzwań. Akademickim stwierdzeniem jest, że przekraczanie siebie prowadzi do rozwoju człowieczeństwa. Aczkolwiek nie mam tu na myśli szukania ekstremalnych czy intensywnych doznań zmysłowych, które wynikają z hedonizmu. Nie piszę też o potrzebie stawiania sobie wyzwań związanych z potrzebą celebracji swojej osoby. Poprzez to gotujemy zgubę społeczeństwu, którego pragnienia podążają za fałszywie pojmowanym sukcesem. Zatem swoim złym przykładem nie tylko narażamy się na całą masę własnych frustracji, stwarzamy zarzewie destrukcji wartości w społeczeństwie. Wręcz infekujemy innych egoizmem i parciem na piedestał. Negatywnymi wzorcami najbardziej zarażamy dzieci, które w pewnym okresie są zapatrzone w idoli jak w obraz. Zaburzamy w ten sposób rozwój całego społeczeństwa. Bez życia w zdrowo funkcjonującym środowisku, gdzie dochodzi do poczucia więzi nie sposób odczuwać szczęścia ani nawet sensu istnienia. Obecny ich deficyt bardzo źle wpływa na ludzi młodych, przez to bardzo pogubionych w konfrontacji z rzeczywistością. Destrukcja środowiska wychowawczego w dzisiejszych czasach posunęła się niestety do absurdu. Trudno bowiem nawet o prawidłową integrację pierwotnej natury człowieka, która gwarantuje elementarną funkcjonalność na poziomie fizycznym. Samodzielność, prozaiczne zdolności motoryczne, chęć do podejmowania jakiegokolwiek wysiłku, systematyczności i konsekwencji w realizacji celów zaczynają być deficytowe. Dzieje się tak miedzy innymi za przyczyną wpływu "rzeczywistości" wirtualnej i unikania jakichkolwiek wyzwań czy odpowiedzialności w świecie rzeczywistym. Potrzeba jest pilnego ukonstytuowania pojęcia rzeczywistości, jako obiektywnego środowiska odbieranego globalnie w jednym czasie przez wszystkie żyjące istoty, na jakimkolwiek poziomie rozwoju się znajdują. Zatem percepcja jedynej prawdziwej rzeczywistości odbywa się za pośrednictwem zmysłów, bez udziału technologii zmieniającej jej treść. Tak zdefiniowana rzeczywistość uchroni nas przed egzystencjalną zapaścią spowodowaną totalnym utraceniem możliwości nawiązania wzajemnych więzi. Ich ochrona powinna być w dobie rozwoju technologicznego poczyniona na poziomie prawa. Już u jego początków istnieją próby redefiniowania tego pojęcia w synkretyczny sposób, unifikujący odczucia wirtualne z rzeczywistymi. Również tzw. media wytwarzają pewien rodzaj transu społecznego, skupiają świadomość na marketingowych profitach odwracają uwagę od istoty rzeczywistości. Naturalna percepcja stymulująca każdą komórkę skóry, jak największą ilość zmysłów jednocześnie jest niezbędna do prawidłowego funkcjonowania i rozwoju tak człowieka jak i całej społeczności. Chodzenie po ulicy ze słuchawkami na uszach ze wzrokiem wlepionym w ekran powinno być traktowane na równi z zażywaniem narkotyków, gdyż przynosi takie same psychologiczne rozbicie więzi społecznych i podobnie uzależnia. Media czy socjal media dają niestety jedynie pozory egzystencjalnej interakcji, czym rozwijają poczucie psychologicznej pustki. Człowiek pogrążony w świecie socjal medialnym pomimo tworzenia pseudo wspólnot nie odczuwa realnej więzi, co nakręca go do jeszcze intensywniejszego zaangażowania. Mało tego. Zanika w nim również poczucie więzi z bliskimi w świecie realnym. W tym tkwi wielkie oszustwo serwowane nam, ludzkości przez ludzi owładniętych egocentryczną chęcią zysku i władzy. A stoimy o zgrozo dopiero w przedsionku wdrażania sztucznej inteligencji i stworzenia wysoko zaawansowanej rzeczywistości wirtualnej, które wywrócą ludzkość do góry nogami o ile się nie opamiętamy w porę. O ile nie poddamy technologicznego rozwoju pod kontrolę prawa stanowionego według moralnych zasad. Musimy przyjąć do wiadomości, że sztuczna inteligencja, która z oczywistych względów nigdy nie osiągnie duchowej wrażliwości, wypisz wymaluj odzwierciedla w stu procentach charakterystykę psychopaty. Dokonuje bowiem chłodnej analizy, logicznego kojarzenia faktów bez odniesienia do emocjonalnej wrażliwości. Osiąga cel najprostszym sposobem nie bacząc na skutki moralne czy psychiczne jakie potencjalnie wywoła w społeczeństwach. Gdy psychopata przegrywa dajmy na to w szachy odwraca szachownicę i wmawia nam, że wygrał. Maszyna nie posiadająca żadnej społecznej zależności w postaci uwarunkowań psychologicznych będzie działała wedle logicznego ciągu nakierowanego na sukces. Owszem można zaimplementować jakąś protezę zasad moralnych podczas programowania, zapisać wzorce społecznych interakcji w algorytmie. To jednak zależy od moralności i dobrej woli programisty. Po drugie maszyny już dzisiaj same piszą sobie algorytmy. Zatem koło się zamyka. Ostateczna odpowiedzialność zawsze spada na człowieka. Wątpię, by sztuczna inteligencja z własnej inicjatywy była zdolna do implementacji ograniczeń moralnych. Taka potrzeba wynika bowiem wprost z konsekwencji cierpienia, do którego zdolne są jedyni istoty żywe. Jest ono wyłącznym atrybutem duszy. Jak to wszystko uświadomić naukowcom egzystującym na egocentrycznym poziomie. Ich absolutną wyrocznią jest intelekt i ta sama matematyczna logika, jaką implementują sztucznej inteligencji. Powyższe fakty dowodzą, iż człowiek nie jest tylko algorytmem, który wyewoluował wraz z mózgiem. Jest istotą wielowymiarową, sięgającą duchowych korzeni. Rozwija się poprzez zaimplementowane zasad wynikających z uniwersalnych wartości, a nie jak sztuczna inteligencja poprzez gromadzenie i logiczne grupowanie danych. Nam dla poczuci sensu istnienia potrzebne są wzorce o charakterze moralnym, czyli wychodzące naprzeciw naszej wrażliwości. Absolutny jej szczyt został objawiony nam przez Jezusa Chrystusa   ,który został bezpardonowo odrzucony przez większość ówczesnego społeczeństwa. Pewnie dlatego, iż dokonał czegoś bezprecedensowego dla egocentrycznej natury człowieka.  Poświęcił wszystko co miał i czym był nawet nie dla rodziny, przyjaciół, ukochanej osoby, narodu. On dokonał tego przede wszystkim względem egocentryków właśnie. Czyli swoich katów. Ludzi nikczemnych, podstępnych, pełnych złości i pogardy dla głoszonych przez Niego  wartości. Dla ludzi wręcz zaprzeczających sensowi jego nauczania. Zrobił to w formie ofiary z samego siebie, gdyż tylko tak mógł postawić tamę zalewającemu świat egocentryzmowi. Dla niego bowiem droga duchowego rozwoju jest zatrzaśnięta. W świecie Miłości nie ma dlań po prostu miejsca. Egocentryzm musi poddać się dezintegracji i pozwolić powstać na swoim miejscu doskonalszej formie człowieczeństwa. Akt ofiarowania siebie nawet w tak niedoskonałej formie, by powstało dobro jest punktem przejścia ze śmierci do życia. Taki jest sens i przekaz ofiary na krzyżu.  Jak twierdzi prof. Kazimierz Dąbrowski zdrowie psychiczne jest domeną ludzi zdolnych do rozwoju, a nie tych którzy są zadowoleni z siebie. Na pewnym etapie demoralizacji człowiek niestety tę zdolność traci niemal bezpowrotnie. Nie jest już skłonny do podążania ku autentycznej Prawdzie. Jest niezdolny do rzeczywistej, krytycznej analizy własnego stanu i podjęcia się trudnych kroków zaradczych. Człowiek zdemoralizowany woli wyprzeć się Prawdy, ośmieszyć ją, zdeprecjonować. O niczym takim nie wiedzieć. Jezus zrobił więc coś, czego nikt inny nie dokonał i zapewne nie dokona nigdy. Dla każdego, kto uwierzy jego słowom otworzył szeroko bramę Miłosierdzia.  Wystarczy tylko uwierzyć i zwrócić się do Niego o wsparcie. Mam już niezliczoną ilość subiektywnych dowodów, że takie działanie przynosi skutek. Wielu jednak wciąż zadaje sobie pytanie, dlaczego Wszechmocny  musiał uciec się do aż tak absurdalnego z punktu widzenia egocentryzmu dramatu ? W samym pytaniu jest odpowiedź. Pełne uzasadnienie znajduję w  Dezintegracji Pozytywnej, która ukazuje rzeczowe uzasadnienie. Prof. Kazimierz Dąbrowski wykonał w niej kawał dobrej roboty. Wyjaśnił sens rozwoju poprzez egzystencjalny trud a poprzez to destrukcję egocentryzmu. Ponadto na podstawie analizy psychologicznej zaliczył osobowość Jezusa  do najwyższego, piątego poziomu rozwoju. Aczkolwiek nie był zadeklarowanym chrześcijaninem, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Jego zdanie jest dla mnie o tyle wiarygodne, gdyż sam narażał własne życie. Bowiem wraz ze swoim przyjacielem Januszem Korczakiem, ratował żydowskie dzieci z getta. Zapewne wzorował się na wartościach głoszonych przez Jezusa Chrystusa . Nikt inny nie pokazał nam dobitniej jak postępować w obliczu egzystencjalnych zagrożeń, trudów życia, w obliczu odrzucenia, zawiedzionej nadziei. Nie szukał żadnych dróg na skróty w postaci wszechmocy, magii czy hipnozy. A przecież jest Bogiem. Przeszedł wypisz wymaluj proces Dezintegracji Pozytywnej w znaczeniu uniwersalnym. Zrobił to w sposób radykalny, aż do męczeńskiej, wręcz hańbiącej śmierci. Musiał to zrobić, gdyż jako uosobienie Miłości utożsamia się z całym Uniwersum. Otwarcie bowiem oświadczył - "Jestem Alfą i Omegą, początkiem i końcem". Zrobił to nie tylko w odniesieniu do Stworzenia ale również każdego człowieka bez wyjątku - "Czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, Mnie nie uczyniliście", "Byłem głodny a nie nakarmiliście mnie, byłem spragniony a nie daliście mi pić, byłem przybyszem a nie przyjęliście mnie, byłem w więzieniu, a mnie nie odwiedziliście". Zatem egocentryzm każdego z nas jest w jakiejś części Jego  skazą, słabość człowieka jest również niemocą Miłości. Całe Stworzenie jest jednym organizmem, albo jak kto woli systemem. Tylko tak pojmowane jest zgodne z Prawdą. Dlatego też nie zaleca on walki ze "złem" w sensie fizycznym, siłowym czy wręcz militarnym. Absurdalnie dla egocentrycznego pojmowania rzeczywistości nakazuje nam zło dobrem zwyciężać. Zaleca nam bezczelnie przemienianie swojej natury, a nie tych których nienawidzimy, którymi gardzimy. Prawda jest taka, że jesteśmy do szpiku zdeprawowani i tylko zaparcie się samego siebie i wydająca się absurdalną postawa własnego poświęcenia może przynieść jakiekolwiek pozytywne skutki w procesie wielopoziomowego rozwoju. Progres rozpoznamy wtedy, gdy wspieranie słabych, zagubionych, poranionych, potrzebujących stanie się oczywistością, a przestanie być kulą u nogi. Osobiście uważam, że bez wiary w najwyższe wartości i zasady moralne nie sposób osiągąć odczucia sensu własnego istnienia, nie mówiąc w odniesieniu do ludzkości. Nie sposób też przejść bezpiecznie i szczęśliwie przez życie. Czego zresztą nie ukrywał sam Jezus  - "beze mnie nic uczynić nie możecie", "kto trwa we mnie a ja w nim ten przyniesie owoc obfity", " Kto życie swe straci z mego powodu, ten znajdzie je". Nie sposób dojść do prawdy o sobie bez przyjęcia do serca jej Ducha . Im wcześniej to zrozumiemy, tym szybciej i bezpieczniej będziemy mogli przeprowadzić całość przemian, od których nie uciekniemy. Ów proces bowiem trwa naturalnie. Tym boleśniej to odczuwamy im stawiamy mu większy opór. Oporem jest już chęć pozostawania w swojej, często bardzo ciasnej strefie komfortu. Czy nie lepiej podjąć się świadomie drogi rozwoju i przejść ją z Mistrzem ? Moje osobiste doświadczenie w zakresie dezintegracji rozpoczęło się nie inaczej, jak poprzez inicjację dokonaną lekturą Słowa Bożego. Początkowo przyniosła mi uspokojenie nastroju dając błogi spokój. Jednak z czasem zacząłem doświadczać okresowego (okresowość jest tu ważną informacją) poczucia dezorientacji. Pokój w sercu był bowiem przerywany odczuciami natury nerwicowej. Dzisiaj rozumiem, iż następowały u mnie przemiany psychiczne, przewartościowania, pojawiały się okresy utraty poczucia wewnętrznej integracji. Działo się tak po to, bym przestał się utożsamiać z pewnymi aspektami swojej natury i przyzwolił na wykształcenie się nowej osobowości w oparciu o nowe, duchowe wartości. Wówczas nie znałem założeń Teorii Dezintegracji Pozytywnej, więc byłem nieco zagubiony w tym wszystkim. Jednak zaufałem chrześcijańskiemu przesłaniu. Szedłem nie wiedząc dokąd. Pewnie dlatego, iż nabierałem hartu ducha i czułem duchowe wsparcie. Postawiłem wówczas przed sobą tylko jeden cel. Dojście za wszelką cenę do prawdy o życiu i o sobie samym. Dzisiaj czuję się spełnionym duchowo człowiekiem. Jestem w pełni świadomy, że bez wsparcia duchowego oraz odczuwania autentycznej wiary (którą zresztą po drodze gubiłem) nie byłbym w stanie przetrwać. A już na pewno dokonać takiego progresu jaki dokonałem.  Fakt, że mój rozwój został zainicjowany świadomym i dobrowolnym zwróceniem się ku wartościom chrześcijańskim (tzw. nawróceniem) skłania mnie do uznania teorii prof. Dąbrowskiego za tożsamą z chrześcijaństwem. Dzięki niej jasno rozumiem, przez co przechodziłem i dlaczego musiało czasem "boleć". Startowałem jak dzisiaj mniemam z pierwszego poziomu integracji i niestety musiałem przejść przez destrukcję pierwotnych struktur. Czy dokonałem już wszystkich przemian w sobie ? Szczerze w to wątpię. Wciąż jestem na swojej drodze rozwoju i doświadczam tego o czym piszę. Wciąż otrzymuje potwierdzenie prawdziwości mojeg przekazu, którego bym bez tego nie publikował. Dzięki dotychczasowym osiągnięciom jestem bardziej świadomy życia oraz praw nim zawiadujących. Znajdują one ślad w tezach zawartych w Teorii Dezintegracji Pozytywnej, dlatego jestem ich żarliwym orędownikiem. Ta teoria jest dla mnie autentycznym źródłem wiedzy o człowieku. Wielu z was zada sobie z pewnością pytanie, a co z tymi, którzy dzisiaj mając pięćdziesiąt lat jak ja obecnie i odkryją dopiero to przesłanie. Moja rada jest jedna. Uwierzcie słowom Jezusa Chrystusa . Zgodnie z obietnicą - "Kto wierzy we mnie, chociażby i umarł żyć będzie" nie zawiedziecie się na pewno. Kto zaufa Słowu Bożemu i przyjmie do serca ze wszystkimi jego wymaganiami z pewnością dotrze do Prawdy. Często u schyłku życia człowiek będący w podeszłym wieku doznaje naturalnych ograniczeń ciała, zostaje poddany wielu próbom. Jak moja czy żony mama gdy piszę te słowa, które upadły na zdrowiu. Wierzę w to głęboko, iż dzieje się tak nie przez przypadek. Ten okres dla wielu jest swoistą ostatnią szansą na nadrobienie życiowych zaniedbań w kwestii duchowego rozwoju. Wiara, że tak jest bardzo pomaga w zniesieniu trudów ostatnich lat życia w ciele. Nie znam człowieka, który byłby zdolny do takiej postawy nie mając w sercu szczerej wiary. Sam nie byłbym w stanie zaakceptować najmniejszego wyrzeczenia, gdybym nie uwierzył w przesłanie Ewangelii. Ktoś znowu zapyta, a co z innymi religiami. Czy i one prowadzą do tego samego celu. Powiem to całkiem otwarcie, że nie. Żadna inna religia, ani żaden inny system filozoficzny, a poznałem ich wiele na swojej drodze, nie uzdolnił mnie do takiej postawy. Wiele z nich zaprowadziło mnie wręcz na manowce próżności, pustki emocjonalnej, samotności. Owszem kusiły mój egocentryzm wyimaginowanymi i abstrakcyjnymi mrzonkami o wieczności i szczęściu w znaczeniu uniwersalnym. Niektóre paradoksalnie zachęcały wręcz do porzucenia człowieczeństwa, jako siedliska prymitywnych popędów właśnie i wynikającego z nich cierpienia. Czy ktokolwiek jednak z ludzi promujących takie filozofie zadał sobie chociaż minimum trudu związanego z wyzwaniem rozwoju swojej osobowości tu i teraz ? Szczerze w to wątpię. Wynika to zapewne z faktu, iż zjawisko cierpienia jest traktowane przez nich z pogardą i odrzucane jako absolutnie bezsensowne. I muszę przyznać, że mają rację. Dla egocentryzmu takie właśnie jest cierpienie, ale nigdy dla człowieczeństwa. I chociaż mój rozwój często oznaczał błądzenie pocieszę Was. Znajomość wszystkich głupot, jakie wymyślił człowiek na przestrzeni wieków, nie jest na szczęście czynnikiem potrzebnym w procesie rozwoju. Dlatego też nie będę ich szczegółowo omawiał. Obierając prostą, świadomą drogę rozwoju, zaoszczędzimy sobie oraz innym niepotrzebnego cierpienia i frustracji. W nurcie filozoficznych dociekań czy poprzez tworzenie oderwanych od rzeczywistości światopoglądów nic dobrego nas nie spotka. Jedynie popadniemy w egzystencjalną pustkę i samotność. Dzisiaj uważam, że wartość wiary chrześcijańskiej jest absolutna. Objawił to nam sam Jezus , który powiedział o sobie - "Jestem Drogą, Prawdą i Życiem". Osobiście Mu uwierzyłem i ostatecznie wybrałem na swojego Boga i Przewodnika  po dalszych drogach życia. Moim gorącym pragnieniem jest pomóc każdemu z Was, kto zagubił sens własnego szczególnie w dzisiejszym trudnym czasie, żeby się pozbierać w całość. Nieważne z jakiego poziomu chciałbyś rozpocząć swoją Drogę.  Ważne, by była ona skuteczna i bezpieczna. A to zagwarantuje z pewnością Słowo Boże i trzymanie się zasad oraz autentyczne zrozumienie roli cierpienia. Jeżeli ktoś odniósł wrażenie, iż jest wciągany do kolejnej religijnej sekty czy organizacji śpieszę wyjaśnić, że nic takiego nie następuje. Życie  jest wartością absolutną i nie zamierzam nikogo sprowadzać do w roli jego wyznawcy. Idź swoją drogą aczkolwiek z wiarą w sercu i zrozumieniem samego siebie.