A woman sitting on a bench in the snow

Podzielone chrześcijaństwo

29 czerwca 2025

    Zabieram się za ciężki dla mnie temat, mianowicie podziałów w łonie ludzi wierzących w Jezusa Chrystusa. Trudno jest pisać o tym bez osądów, a osądzanie całych wspólnot jest ryzykownym duchowo zajęciem. Moje chwilowe zachłyśnięcie się duchowością ewangelicką, po czasie okazało się jednak płonne. Coś mnie od tych wspólnot od dawna powstrzymuje, pomimo tego, iż cuda nawróceń czy uzdrowień jakie się tam dokonują wydają mi się prawdziwe.

    Swoją percepcję rzeczywistości opieram na adaptacyjnym podejściu do zjawiska cierpienia. Staram się uzasadnić jego rolę w ewolucji człowieka, całej egzystencji. Świadomie unikam nadmiaru religijnych odniesień, by ukazać uniwersalność, powszechność swojego przekazu. Moje rozumienie roli cierpienia w  życiu każdego z nas skłania moje serce do chrześcijaństwa katolickiego. Tu bowiem jest ono traktowane z estymą, są czczeni liczni święci jak między innymi błogosławiona Anna Katarzyna Emerich, święta siostra Faustyna, czy święty o. Pio. Wszyscy oni heroicznie podejmowali osobiste krzyże. Dzięki swojej postawie uwiarygadniali swoje oddanie Prawdzie, miłość do Boga i drugiego człowiek. W całej kakofonii dogmatycznych, niekiedy wzajemnie się znoszących nauk jakie możemy znaleźć we wszystkich denominacjach chrześcijańskich można poczuć dużą dezorientację. Tak było ze mną, gdy moja wiara będąc na etapie formowania była podatna na dogmatyczne niuanse. Z czasem, gdy okrzepłem duchowo nauczyłem się wydobywać istotę Ewangelicznego przesłania. Cały ten szum religijnych dywagacji przestał mieć na mnie wpływ. Dzisiaj, gdy mam wybierać jakie kryterium powinienem obdarzyć najwyższym kredytem zaufania, bez wątpienia wybiorę uświęcanie się w cierpieniu. Ta totalnie zdyskredytowana w czasach szalejącego egocentryzmu postawa jest według mnie jedynym ratunkiem dla ludzkości. I nie jest to wynik mojej dedukcji, chwilowej intuicji, lecz długoterminowego, głęboko zakorzenionego w moim sercu przekonania. 

Świat boi się poruszać takie tematy, bo wszyscy jesteśmy przesiąknięci pychą i miłością własną. Estyma dla poświęcania się budzi w ludziach niechęć, a w skrajnych przypadkach nawet pogardę czy wrogość. Nikogo nie interesuje fakt, że cierpienie wcale nie prowadzi do zguby czy szkody psychicznej. Wręcz odwrotnie. Odpowiednio zaadaptowane daje kompetencje do zarządzania cierpieniem w taki sposób, aby przynosiło pożytek i wertykalny rozwój. Moje doświadczenia na przestrzeni długich lat życia nie pozostawiają co o tego wątpliwości, że tak jest.

Dlatego z dużym sceptycyzmem podchodzę do protestanckiej duchowości, w której osobiste cierpienie jest marginalizowane, a nierzadko uznawane za nic nie wnoszące przekleństwo. Lekkość z jaką odrzuca się tam kościół katolicki, pomimo świadectw świętych, którzy wiele w swoim życiu wycierpieli, czym uwiarygadniali sam kościół, jest dla mnie nie do przyjęcia. Na dodatek uzasadnia się to wnioskami wyciąganymi z lektury Pisma Świętego. 

Rzeczywistość jest jaka jest, gdyż zjawisko cierpienia jest powszechne i uniwersalne. Nie da się od tego zjawiska uciec w konformizm czy hedonizm, w używki podrasowujące nastrój, bez szkody dla osobowości czy psychiki. Trud istnienia dotyka każdego świadomego człowieka. Zatem warto jest postarać się zrozumieć dlaczego cierpienie się pojawia, w jakich warunkach, co sprzyja jego pojawianiu się. Jak reagować w jego obliczu, by nie wywoływać całego łańcucha dalszych, dramatycznych konsekwencji. Teoretyczną wiedzę o tym możecie nabyć na tej stronie. Jednak najpełniej odpowie wam Duch Święty, do którego możecie zwrócić się o mądrość. Odpowiedzą wam wspomniani święci kościoła katolickiego, których świadectwo jest praktycznym przykładem do jakiego poziomu człowieczeństwa może wznieść się każdy z nas gdy zaufa Bogu.

Tym co nadaje nam prawdziwą wartość, jest zdolność do adaptacji własnego cierpienia. Oczywiście niemożliwego bez relacji z Bogiem. I ta zależność, gdy jej doświadczycie w praktyce, nie pozostawi w waszych sercach najmniejszej wątpliwości, co do Jego istnienia. Poczucie, że nie jesteście samowystarczalni egzystencjalnie zacznie was stopniowo uwalniać od egocentryzmu, który ściąga egzystencjalne kryzysy niczym magnes gwoździe.