Zabieram się za ciężki dla mnie temat, mianowicie podziałów w łonie ludzi wierzących w Jezusa Chrystusa. Trudno jest pisać o tym bez osądów, a osądzanie całych wspólnot jest ryzykownym duchowo zajęciem.
Moje chwilowe zachłyśnięcie się duchowością ewangelicką, po czasie okazało się jednak płonne. Coś mnie od tych wspólnot od dawna powstrzymuje, pomimo tego, iż cuda jakie się tam dokonują wydają mi się prawdziwe. Uważny czytelnik mojej strony zapewne rozumie, na czym opieram swoją percepcję rzeczywistości. Mianowicie na adaptacyjnym podejściu do zjawiska cierpienia. Staram się uzasadnić jego rolę w ewolucji samej egzystencji jak również bytów zapełniających jej przestrzeń. Świadomie unikam nadmiaru religijnych odniesień, by ukazać uniwersalność, powszechność Ewangelicznego przekazu. Moje rozumienie roli cierpienia w życiu każdego z nas, z natury utrzymuje moje serce przy chrześcijaństwie katolickim. Tu bowiem są czczeni święci jak błogosławiona Anna Katarzyna Emerich, święta siostra Faustyna, czy święty o. Pio, którzy heroicznie podejmowali osobiste krzyże. Dzięki swojej postawie uwiarygadniali swoje nauczanie, podobnie jak zrobił to sam Jezus Chrystus. W całej kakofonii dogmatycznych, wzajemnie się znoszących, zaprzeczających wzajemnie nauk jakie możemy usłyszeć we wszystkich wspólnotach, gdy mam wybierać jakie powinienem obdarzyć najwyższym kredytem wiary zawsze wybiorę kryterium poświęcenia w cierpieniu. Estyma do niego wcale nie prowadzi do zguby czy zatracenia psychicznego. Wręcz odwrotnie. Daje kompetencje do adaptacji i zarządzania cierpieniem w taki sposób, aby przynosiło ono pożytek i rozwój. Moje doświadczenia na przestrzeni długich lat życia nie pozostawiają co o tego wątpliwości, że tak jest.
Dlatego z dużym sceptycyzmem podchodzę do protestanckiej duchowości, w której osobiste cierpienie jest marginalizowane, a nierzadko uznawane za nic nie wnoszące przekleństwo. Lekkość z jaką odrzuca się tam kościół katolicki, pomimo świadectw świętych, którzy wiele w swoim życiu wycierpieli, czym uwiarygadniali sam kościół, jest dla mnie nie do przyjęcia. Na dodatek uzasadnia się to wnioskami wyciąganymi z lektury Pisma Świętego.
Rzeczywistość jest jaka jest. Zjawisko cierpienia jest powszechne i uniwersalne. Dotyka niemal każdego człowieka. Zatem warto jest postarać się zrozumieć dlaczego i jak powstaje, w jakich warunkach, co sprzyja jego pojawianiu się. A jak już się pojawi jak reagować, by nie wywoływać całego łańcucha dalszych, przykrych konsekwencji. Teoretyczną wiedzę o tym możecie nabyć na tej stronie. Jednak najpełniej odpowiedzą wam wspomniani święci kościoła katolickiego, których świadectwo jest praktycznym przykładem do jakiego poziomu człowieczeństwa może wznieść się każdy z nas. Tym co nadaje nam prawdziwą wartość, jest zdolność do adaptacji własnego cierpienia. Oczywiście niemożliwego bez relacji z Bogiem. I ta zależność, gdy jej doświadczycie w praktyce, nie pozostawi w waszych sercach najmniejszej wątpliwości, co do Jego istnienia.